Mateusz Hładki o kulisach pracy w telewizji, współczesnych mężczyznach, rodzinnym domu i ojcostwie [WYWIAD]

#CoZaFacet Mateusz Hładki
"Mówię Wam". Katarzyna Kolenda-Zaleska o wybitnych dziennikarzach
Źródło: TVN7
Zawsze uśmiechnięty, nienagannie ubrany i gotów na każdą rozmowę — Mateusz Hładki przez lata stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych głosów polskiego show-biznesu. Ale za telewizyjnym błyskiem kryje się facet z krwi i kości — wrażliwy, świadomy siebie i… gotowy na ojcostwo. W szczerej rozmowie z Aleksandrą Głowińską w cyklu #CoZaFacet opowiada o tym, jak z chłopaka pełnego kompleksów wyrósł na pewnego siebie mężczyznę, który nie boi się mówić o emocjach, mierzyć z hejtem i robić kariery na własnych zasadach. Bo Mateusz Hładki to nie tylko twarz z ekranu. To gość z charakterem, który wie, czego chce — od życia i od siebie.

Chłopaki nie płaczą?

 Aleksandra Głowińska: Chłopaki nie płaczą?

Mateusz Hładki: Płaczą.

Kiedy zdarzyło ci się to ostatnio?

Nie pamiętam, kiedy płakałem ostatni raz, ale bardzo często wzruszam się na filmach. I rolkach na Instagramie pokazujących pożegnanie kogoś bliskiego. Wiem! Uroniłem łzy na poruszającym filmie „Jutro będzie nasze”! Doskonałe włoskie kino.

A w życiu?

Nie płaczę w sytuacjach, kiedy jest mi ciężko.

Słyszałeś za dzieciaka, żebyś się nie mazał, bo chłopakom nie wypada?

Byłem dość radosnym dzieciakiem, raczej nie płakałem, ale faktycznie dużo częściej słyszało się gotowe rady od dorosłych: „nie maż się”, „uważaj, jak leziesz”, „nie bądź lebiegą”, choć powinienem powiedzieć: słyszałem dorosłych, którzy tak mówili, ale to nie byli bliscy mi dorośli. Teraz już tego tak nie słychać moim zdaniem. Często za to widzę i słyszę dorosłych rozmawiających z dziećmi, stawiających pytania typu: ale co aż takiego się stało, że tak płaczesz?

Pamiętasz rozmowy o uczuciach?

Mam wrażenie, że kiedyś się tak nie rozmawiało z dziećmi o emocjach.

A dziś?

A dziś na przykład obserwuję bardzo dużo młodych mężczyzn, i mówiąc „młodych”, mam na myśli przedział wiekowy 40-50, którzy sami siebie emancypują i nazywają swoje uczucia i pragnienia.

To znaczy?

Chcą być głowami rodziny, chcą być ojcami, chcą być dobrymi synami, dobrymi partnerami, ale jednocześnie chcą mieć w swoim życiu taką przestrzeń, w której mogą dbać o siebie – fizycznie i psychicznie. Spotykam coraz więcej mężczyzn, którzy myślą o własnym samopoczuciu, rozwoju, wewnętrznym spokoju. To dobre samopoczucie bierze się też z tego, jak wyglądają, w co są ubrani. To zresztą widać. Wystarczy porównać dzisiejszego 40-latka do tego serialowego. Dawniej mężczyzna chciał sprostać pewnym oczekiwaniom społecznym, czyli miał być twardy i przynosić pieniądze do domu. Dzisiaj faktycznie częściej dajemy sobie prawo do tego, żeby dbać o siebie nie tylko fizycznie, ale też psychicznie, żeby okazać słabość, poszukać wsparcia.

Pełna zgoda – jest lepiej, ale nadal nie jest dobrze. Statystyki boleśnie pokazują, że wciąż mężczyznom brakuje bezpiecznej przestrzeni. Na jedną kobietę, która popełnia samobójstwo, przypada aż pięciu mężczyzn. To przerażające.

Mężczyznom cały czas odmawia się prawa do słabości. „Co to za chłop, który nie daje rady?”. Ci, którzy dorastali w pokoleniu, w którym dominował kult samca alfa albo po prostu „twardego chłopa”, faktycznie mają problem z odnalezieniem się w sytuacji, w której dociera do nich, że tymi samcami alfa nie są. Straszne są słowa piosenki „a gdzie te chłopy”? Niektórzy są u psychoterapeuty i bardzo dobrze, bo może po terapii prędzej sprostają tym wszystkim oczekiwaniom (śmiech!).  Wielu mężczyzn wciąż ma poczucie, że nie mogą się rozpaść, nie mogą się rozkleić. Jeden z psychologów zajmujących się męską psychiką powiedział wprost, że mężczyznom nadal brakuje przestrzeni do przyznania się do słabości. Zostają z tym sami. I niekiedy kończy się to tragicznie.

Mateusz Hładki
Mateusz Hładki
Źródło: MWMEDIA

Na szkolnym korytarzu

A to wszystko zaczyna się w szkole.

Ja w ogóle myślę, że szkoła bardzo źle wychowuje – tak dziewczynki, jak i chłopców. Ta szkoła, którą ja poznałem. Mam na myśli podstawówkę i gimnazjum.

Dlaczego?

Spotkałem fantastycznych nauczycieli, ale to były wyjątki od reguły. Z panią od tańca mam kontakt do dziś. Ogląda „Mówię Wam” i czasami omawiamy program w wiadomościach na Instagramie. Miałem natomiast na przykład wyjątkowo nudną wychowawczynię, która promowała wyjątkowo nudne dziewczynki. I tylko dziewczynki. I nie zapomnę jak kiedyś zwróciła się do całej klasy, pokazując na jedną z koleżanek, przypomniała jej imię i powiedziała: no to jest nasz wzór cnót. A ten wzór cnót był tak nudny i tak bez osobowości, że aż przykro było na to patrzeć. Ale właśnie tacy ludzie byli promowani. Tak samo jak postawy, żeby być cichym, posłusznym i niewyróżniającym się. I na tym wyrastają całe pokolenia. Na przeświadczeniu, że jakiekolwiek przejawy indywidualności nie są mile widziane i dobrze traktowane. I może przez to też rówieśnicy źle reagują na indywidualistów. Jak to mówię to właśnie dotarło do mnie, że wszystkie wychowawczynie aż do liceum nie miały temperamentu, osobowości, nie był charakterne. To nie byli ludzie, którzy mogliby fascynować. Jak wybierałem liceum to było dla mnie jasne, że muszę znaleźć miejsce, które promuje osobowość, charakter każdego ucznia! Znalazłem! Słynne I SLO „Bednarska” w Warszawie. Dziś chodzi tam już kolejne pokolenie moich bliskich, dzieci znajomych. Miło się na to patrzy.

A jakim ty byłeś dzieckiem w szkole?

Pyskatym, grzecznym, ale głośnym. Mającym zawsze coś do powiedzenia i to na ogól za dużo. Kujonem. Z perspektywy czasu myślę, że mogłem bardzo drażnić swoich rówieśników. I to mi też zostało w relacjach z niektórymi w dorosłym życiu.

Przejmujesz się tym?

Kiedyś się przejmowałem, ale teraz w ogóle nie. Zdaję sobie sprawę, że mogę być drażniący dla ludzi. Czasami „podkręcam” to. Jak trafiam na kogoś, z kim się różnimy i jednocześnie ta osoba próbuje się ze mną konfrontować, mówiąc wprost pokłócić, nie ukrywa, że ja ją drażnię, to czasami podkręcam wszystko, co może być dla niej drażniące. (śmiech!)

Ale byłeś przewodniczącym szkoły. Można by sądzić, że cieszyłeś się sympatią rówieśników.

Nie, to akurat nieprawda. Nie cieszyłem się sympatią całej szkoły – to dobrze, bo najgorsze to cieszyć się sympatią wszystkich, i byłem przewodniczącym klasy.

To jak to się stało, że zacząłeś pełnić tę funkcję?

Generalnie – w moim liceum nie było funkcji przewodniczącego klasy. Na osobę, która pełniła takie obowiązki, mówiło się „urbanik”.

Urbanik?

Urbanik to było nazwisko pierwszej osoby w moim liceum, która zajmowała stanowisko zbliżone do „przewodniczącego”. I tak już zostało. Byłem „urbanikiem”. Dziś to znany i ceniony pan profesor Urbanik. Prawnik.

No ale ktoś cię jednak wybrał.

Nie (śmiech). Nikt inny nie chciał nim być.

W liceum sytuacja wyglądała inaczej niż w podstawówce? Jacy byli twoi rówieśnicy?

Wszyscy byli ogromnymi indywidualnościami. Każdy był skupiony nie tylko na nauce, ale też na rozwoju duchowym, własnych pasjach. Mieli marzenia, które w większości przypadków zostały ich codziennością w dorosłym życiu. Jestem z nich bardzo dumny, choć może to zabrzmieć pretensjonalnie… Powiem tak: cieszę się, ze tak dobrze i poszło, że na przykład kolega ze szkoły Wojtek Urbański to dziś ceniony muzyk Wojciech Urbański, z którym dziś chcą pracować ludzie, o których w liceum czytaliśmy w gazetach.  Gmach szkoły mieścił się nieopodal Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego. Większość z nas wyrobiła więc sobie karty do BUWu i tam przesiadywaliśmy godzinami po szkole albo i w trakcie. Wagary w uniwersyteckiej bibliotece!  

Czyli przerwy w bibliotece?

Wszyscy latali do BUW-u i zaczytywali się w filozofach, serio! Ja zacząłem od Schopenhauera i „Erystyki, czyli sztuki prowadzenia sporów”. (śmiech!)

Jedyny nie chodziłeś z głową w chmurach i stąd ten „urbanik”?

Byłem bardzo zadaniowy. Zbierałem pieniądze na szkolną wycieczkę i tak już zostało.

Dobrze się czujesz w butach lidera?

To jest bardziej złożone. Lubię mieć coś do powiedzenia, ale niekoniecznie jestem typem osoby, która nadaje się na lidera grupy.

Zawsze tak było?

Mam wrażenie, że z biegiem czasu to się pogarsza. (smiech) Jeszcze bardziej cenię autonomię i przestrzeń, w której jestem sam. Jak ktoś mi powierza zadanie – na pewno się z niego wywiążę, będę pracował z każdym, z kim trzeba. I użyję wszelkich możliwych, dostępnych, legalnych środków, by to zrobić. Nawet jeśli wykonanie zadania wiąże się ze współpracą z wieloma osobami.

Czyli jesteś solistą.

Tak, dzisiaj wiem, że na pewno jestem solistą. Dlatego cieszę się, że jestem jedynym prowadzącym „Mówię Wam!”. Choć czasami fajnie jest w duecie. Mam szczęście do sceniczno-telewizyjnych partnerek. Każdą współpracę wspominam dobrze.

Trudno było być chłopakiem w tych licealnych czasach?

Nie miałem trudności związanych z płcią. Natomiast na pewno cieniem na moim okresie młodzieńczym kładła się moja dosyć duża nadwaga. Jestem z tego pokolenia dzieci, które były szalenie szczupłe. Zwłaszcza chłopcy. I przez to odstawałem. To wpływało na moją aktywność fizyczną, zdolności motoryczne. I przez to, że wyglądałem „inaczej” z uwagi na tę nadwagę, pierwsze zauroczenia przychodziły oporniej.

Czyli nie byłeś szkolnym playboyem.

(śmiech).

Ale karta się odwróciła. Dziś z pewnością jesteś w gronie najprzystojniejszych polskich dziennikarzy.

Może konkurencja nie jest duża?

Nie ma na co narzekać (śmiech).

Ciężko mi jest o tym mówić, bo wciąż mam wiele zastrzeżeń do tego, jak wyglądam. I to jest bardziej złożone. Z jednej strony bardzo siebie lubię i dobrze się ze sobą czuję, a z drugiej jest odwrotnie: bardzo siebie nie lubię i bardzo źle się ze sobą czuję. Ciężko się funkcjonuję w czymś takim. Zaznaczę, że nie stwierdzono u mnie żadnych zaburzeń psychicznych.

Powiedziałeś kiedyś, że jest człowiek z żelaza i człowiek z kompleksów. I że ty jesteś tym drugim. To mnie zdziwiło, bo patrząc z boku, widzę gościa, który dobrze wygląda, robi karierę i żyje życiem ze snów wielu Polaków. Trudno doszukać się minusów.

Doceniam to, co mam i jestem bardzo szczęśliwy. Przynajmniej w chwili, kiedy udzielam tej odpowiedzi. Za chwile może być już inaczej. (śmiech). Zawsze jest jakieś „ale” – albo w naszej głowie, albo w ustach innych.

Kulisy pracy w telewizji

Ale?

Osoby publiczne poddawane są nieustającym ocenom. I nie chodzi tylko o internautów. Często, kiedy zapadają decyzje dotyczące naszych spraw zawodowych, decydują kryteria subiektywne.  Mówiąc prosto, czy ktoś nas kupuje, czy nie kupuje. Świadomość tego i mierzenie się z jakimiś negatywnymi ocenami sprawia, że poczucie własnej wartości może być zachwiane. I trzeba bardzo dużo siły, żeby w ogóle nie baczyć na to. To dotyczy nie tylko zawodu dziennikarza telewizyjnego, prezentera, ale każdego, kto wykonuje swoją pracę publicznie. Subiektywne oceny, to czy się komuś podobamy czy nie, w ogromnej mierze decydują o naszym położeniu zawodowym.

Czyli najlepszy czas jest jeszcze przed tobą.

To nie jest kwestia dobrego czy złego czasu. Tu chodzi o radzenie sobie z komentarzami. I co innego, kiedy ktoś ci wytknie błędy merytoryczne, które popełniłeś w wywiadzie czy reportażu, a co innego, kiedy…

Kiedy?

Podam ci przykład. Jakiś czas temu w Dzień Dobry TVN ukazał się mój wywiad z wnuczką Charliego Chaplina. Link do niego został opublikowany na Facebooku DDTVN. Pod postem pojawił się komentarz, że to był świetny wywiad. Ktoś odpowiedział na ten komentarz: tylko szkoda, że przeprowadzał go Hładki. Nie mam wątpliwości, że merytorycznie i warsztatowo ten wywiad był bardzo dobry, ale zastanawiam się, co mogło sprawić, że ktoś mnie tak odebrał.

To odosobniony przypadek?

Nie, chociaż nie ma ich wiele. Wola się skupiać na pozytywnych emocjach, dowodach sympatii. „Mówię Wam” jest już na antenie od roku i wśród gości, którzy przychodzą na publiczność naprawdę często słychać, że lubią ten program, lubią, jak go prowadzę, jak rozmawiam z zaproszonymi gwiazdami. To jest bardzo miłe. Nasza natura sprawie jednak, że bardziej rozmyślamy o tych negatywnych komentarzach, których jest tak mało, niż o pozytywnych, których jest wiele.

Maciej Dowbor, Joanna Koroniewska i Mateusz Hładki w programie "Mówię Wam"
Maciej Dowbor, Joanna Koroniewska i Mateusz Hładki w programie "Mówię Wam"
Źródło: MWMEDIA

Pamiętasz jeszcze jakiś komentarz?

Innym razem, kiedy wdałem się w jakąś polemikę na Instagramie, jakaś pani napisała, że chociaż mam zawsze bardzo fajnych bohaterów, to ona nie jest w stanie oglądać moich materiałów i programów, które prowadzę, ponieważ nie jest w stanie znieść mnie.

Zabolało cię to?

Zdziwiło! I to bardzo! Bo cóż ja znowu aż takiego robię, żeby aż tak zniechęcić kogoś.

Z czasem łatwiej przechodzić obok tego obojętnie?

Myślę, że może być w życiu taki etap, kiedy już zupełnie nie zwracasz uwagi na takie komentarze. Ja się nie przejmuję, ale zastanawiam się nad nimi. Cały czas trzeba nad sobą pracować i moja praca poniekąd też polega na tym, żeby dostarczać ludziom takich treści, które ich interesują albo bawią, więc myślę, co mógłbym zrobić lepiej. Oczywiście zdaję sobie sprawdzę, żewszystkim nie dogodzę.

„Dziwię się ludziom, którzy mnie nie kupują, bo jestem zabawny, sprawny językowo, sprawny przed kamerą”.

Tak uważam (śmiech). Oczywiście mówiłem to półżartem, pół serio.

A na poważnie?

Będąc osobą, która wciąż się rozwija, nie mam wątpliwości co do tego, że wybrałem właściwą drogę i i nadaję się do rzeczy, które robię.

Masz swoją teorię, dlaczego budzisz ambiwalentne emocje?

Cóż mogę Ci powiedzieć… no pewnie jestem lepszy od tych, których drażnię i.. to ich drażni. (śmiech). A tak na poważnie: dobrze, że mnie zapamiętują! Jedni dobrze, drudzy może źle, ale nazwiska nie przekręcają.

Jesteś dosyć „niedostępny” dla swoich fanów. Niewiele możemy się o tobie dowiedzieć, nawet robiąc potężny research.

Ja mam fanów? Followersów to mam. Jestem dziennikarzem. Nie pisałem się na uczestnika „reality show”. Idę do pracy po to, żeby rozmawiać z ciekawymi ludźmi, którzy interesują widzów, albo żeby robić materiały i relacje reporterskie, albo żeby odpowiednio poprowadzić imprezę. Oczywiście – mogę gdzieś przemycić swoje emocje czy refleksje, ale nie nająłem się do bycia czyjąś zabawką albo workiem treningowym, na którym się wyżyje. Niestety dziś w mediach społecznościowych spora grupa ludzi, która podaje się za naszych widzów, robi sobie z nas chłopców i dziewczynki do bicia. Nie, dziękuje bardzo! Niech Państwo komentują w ten sposób wypracowania własnych dzieci. Doprecyzuję: chodzi mi o hejt, przekraczanie granic, czepianie się. Nie mam na myśli merytorycznych uwag. Pewne rzeczy wypada jedynie pomyśleć, oglądając tego znienawidzonego człowieka z tv, ale pisać tego publicznie nie przystoi.

Bardzo spodobało mi się to, co kiedyś powiedziałeś, że nie zapraszasz obcych ludzi z ulicy do swojego mieszkania, więc nie robisz tego również w mediach społecznościowych. Wielu widzów jednak docenia to, że mogą utożsamić się z gwiazdą na ekranie. Doceniają energię „the next door”.

Ja na przykład tego nie doceniam. Jakbym chciał oglądać ludzi z sąsiedztwa, to chodziłbym wyłącznie do mojego osiedlowego sklepu. Nie po to włączam telewizję. Na wizji jest miejsce i dla takich, i dla takich. Wciąż cenię sobie warsztat Grażyny Torbickiej, jeśli chodzi o pracę konferansjersko-prezenterską. Tacy ludzie też są dzisiaj potrzebni. Tak samo jak cenię rzetelnych dziennikarzy, którzy niekoniecznie chcą z siebie zrobić przyjaciela wszystkich. I zawsze będę cytował Jana Suzina, który powiedział: ja do pracy idę dobrze przygotowany, bo nie jestem kumplem widzów, tylko osobą, której ufają, która ma im przekazać informacje, świadczę im usługę. Ja nie jestem kumplem widzów, oni moim kumplami też nie – powiedział.

Ale można się z widzami nie kumplować, tylko dać im się bliżej poznać. Myślę, że część z nich chciałaby wiedzieć, co lubisz robić w wolnym czasie.

Tylko to nie tak, że ja z tego robię tajemnicę. Dużo rzeczy powiedziałem o sobie, ale nie widzę sensu w opowiadaniu całego życia. I nie do końca się zgadzam z tym, co mówisz, bo nie mam pewności, że jeśli nawet zacząłbym to robić, ludzie by to kupili.

Pewności nigdy nie ma. Ale na twoim profilu na Instagramie nie można zostawić komentarza z konta, którego nie obserwujesz.

To jest przemyślane działanie. Oddaję gotowy produkt, a tym produktem jest wywiad albo program, który robię. Zostawiam z tym widzów i mają prawo ocenić to, jak chcą. Jeśli obejrzą kolejny odcinek, i kolejny, i będą wracać po więcej - to znaczy, że to było dobre i tę pracę zaakceptowali. A jeśli nie – to znaczy, że nie trafiłem w ich gusta. Nie widzę potrzeby, żeby ktoś wyładowywał na mnie swoje frustracje i swoją złość wypisując nienawistne komentarze na moim Instagramie. Właśnie o tym powiedziałem w innym wywiadzie: nigdy obcych ludzi z ulicy nie zaprosiłem do domu i nie poprosiłem ich o szczerą ocenę tego wnętrza. To są obcy ludzie, ale ich hejt może zostać z nami na długo. Z social mediami jest tak samo. Wiesz, gdzie mnie znaleźć, wiesz, gdzie „mieszkam” w social mediach. Zajrzyj, zapraszam! Zobaczysz, gdzie w Rzymie świętuje urodziny, w której restauracji. Spodobało Ci się? Dzięki za lajka! Ale jak ci się nie spodobało to nie dam Ci szansy na wyżywanie się komentarzach. Bo żeby to się skończyło na komentarzu w stylu „to nie moje klimaty”. Nigdy to się tak nie kończy. O to mi chodzi!  Swoją drogą mnie też się nie podoba gra wszystkich polskich aktorów, nie zachwycam się repertuarem wszystkich polskich artystów, ale jeżeli coś mi się nie podoba – po prostu tego nie słucham i nie oglądam. Nie spieszę na Instagram, żeby napisać komentarz.

Komentarzy nie piszesz, ale może wieszałeś plakaty na ścianach?

Nie miałem żadnych.

A może medycyna?

Rodzice namawiali cię, żebyś podtrzymał tradycję i wybrał medycynę zamiast dziennikarstwa?

Nigdy. Mam ogromne szczęście, że wychowywałem się w domu, w którym nie miałem żadnej presji. Rodzice inspirowali mnie i zachęcali do próbowania wielu rzeczy, ale kiedy na przykład coś mi nie szło i ewidentnie było widać, że to nie jest droga dla mnie, to nie zmuszano mnie do niczego, nie próbowano swoich niespełnionych ambicji zrealizować z moją pomocą. Narty to pewnie ich największa porażka! (śmiech). Od początku było widać, że jestem humanistą. Nigdy nie usłyszałem, że powinienem być lekarzem.

Czyli pełne wsparcie.

Tak. We wszystkich moich wyborach, za co jestem bardzo wdzięczny. Kiedy byłem dzieckiem i z czymś sobie nie radziłem, słyszałem raczej: dobra, synek, nie musisz być we wszystkim dobry. Mówili: zrób to najlepiej jak potrafisz, albo – jeśli naprawdę coś mi nie wychodziło - nie rób tego wcale. Byłem bardzo kochanym dzieckiem, otoczonym czułą opieką. Lubiłem być w domu. Czułem się w nim bardzo dobrze. To dało mi ogromną siłę.

Pewność siebie też?

Na pewno, chociaż w dorosłym życiu nastąpiła konfrontacja z rzeczywistością. Musiałem odrobić lekcję. Zrozumieć, że zaczyna się czas „all by myself”.

I czego cię ta lekcja nauczyła?

Że inni nie mają wobec mnie tyle ciepła co najbliżsi.

Był ktoś, na kim się wzorowałeś?

Nie, nie miałem. Nikt mi za bardzo nie imponował. Fascynowała mnie Monika Olejnik, odkąd zaczęła prowadzić „Kropkę nad i”. W mojej rodzinie były bardzo silne osobowości. I kobiety, i mężczyźni. Wyrastałem wśród ludzi sprawczych, lubiących działanie, absolutnie niebiernych. Oni mnie zawsze czymś lub do czegoś inspirowali. Najlepszą radę i tak do dziś zawsze słyszę od mamy. Kiedy żalę się jej, mówię, że coś idzie mi pod górkę, mama odpowiada: a niech Cię w d*** pocałują! Jest jeszcze autoterapia: a niech mnie w d*** pocałują! Jakież to wspaniałe słowa! Takie uwalniające! Po tych słowach toast w ulubionej restauracji z bliskimi i wszelkie problemy znikają. Bo tak naprawdę jedyne problemy, którymi warto się przejmować i które szybko nie znikną, to jak zaczyna brakować pieniędzy albo zdrowia.

I ty też taki jesteś jak mama?

Jeżeli coś mi nie odpowiada, to to zmieniam. Nie widzę powodu, żeby tkwić w czymś, co jest niedobre dla mnie i zaciskać zęby. W moim domu nikt nie zaciskał zębów.

W mediach pracujesz 20 lat. Szmat czasu. Nadal nie uodporniłeś się na komentarze internautów? Da się to w ogóle zrobić?

Bo to nadal pewna nowość. Kiedy zaczynałem, tego nie było. Media wtedy funkcjonowały zupełnie inaczej. To zaskakujące, że grupa obcych ludzi w sieci może cię obsmarować. Tak po prostu. Nie znam nikogo, kto by pisał takie komentarze, a jednak ci ludzie istnieją. To jest zaskakujące.

Co konieczność bycia zawsze na bieżąco zmieniła w Tobie? Ale nie w reporterze Mateuszu Hładkim, tylko w chłopaku, który kocha Muranów.

Niewiele, bo ja taki jestem. Lubię być na bieżąco i paradoksalnie więcej czasu poświęcam polityce niż show-biznesowi. Mnie to nie męczy. Myślę, że najgorsze, co mogłoby spotkać dziennikarza, to to, gdyby on się przymuszał do tego, że musi być na bieżąco. To musi cię kręcić i mnie to bardzo kręci. Nie potrzebuję od tego detoksu. Nie zapominam na urlopie o pracy.  

Nie mów, że pracujesz na urlopie.

Zawsze (śmiech). Wymyślam tematy, gości. Wizualizuję w głowie różne pomysły, ale nie przechodzę od razu do realizacji tych planów. Lubię też, jak to działa w drugą stronę, czyli kiedy redakcja odzywa się do mnie i mówi, że jak wrócę, to będę musiał coś zrobić. Lubię być w centrum uwagi.

Twoi bliscy się nie martwią, że jesteś ciągle „pod prądem”?

Robię tak, żeby mieć czas dla siebie i dla swoich bliskich. Jestem bardzo rodzinny i mam zdecydowanie bliższe relacje z rodziną niż z kolegami, koleżankami, których przyniosło mi życie. I to nie jest tak, że bycie na bieżąco jest dla mnie czymś trudnym lub dziwnym czy niezrozumiałym dla moich bliskich. Wychowywałem się w rodzinie bardzo rozpolitykowanej, zaangażowanej w to, co się dzieje dookoła. Nigdy nie żyliśmy pod kamieniem. W naszym domu rozmawiało się o tym, co nas otacza. To dla nas naturalny sposób funkcjonowania.

Polityka vs show-biznes

Ciągle krążymy wokół tej polityki… Nie żałujesz czasem, że skręciłeś w show-biznes i porzuciłeś „hard newsy”?

Na obecnym etapie jestem bardzo zadowolony z miejsca, w którym jestem, z różnych względów. Także finansowych. Naprawdę nie mam powodu do tego, żeby narzekać. Mam wiele szczęścia, bo moja praca szalenie mnie kręci, to co robię, a jednocześnie nie wyklucza tego, że mogę wciąż interesować się polityką.

Twoja osobowość bardziej pasuje do rozrywki niż informacji?

Może inaczej. Myślę, że moja osobowość bardziej mi pomaga w show biznesie niż w polityce. Lubię być na scenie, lubię prowadzić festiwal w Sopocie, lubię rozrywkę, lubię trochę zażartować, lubię luźniejszą formę. Rozmowy o życiu, o doświadczeniach są bardzo ciekawe. W wywiadzie z politykiem nie ma na to miejsca.

A rozmowy o polityce?

Lubię w nich to, że tam jest więcej okazji do bycia w kontrze w rozmówców.

Wyścig szczurów, walka o czas antenowy – o tym mówi się w kontekście pracy w telewizji. A o czym się nie mówi?

Że są ludzie w telewizji, którzy zioną nienawiścią do ludzi, którzy chcą pracować na wizji. Spotkałem takie osoby.

Kim są ci ludzie?

To osoby na menedżerskich stanowiskach. Miałem takich przełożonych. To trochę tak, jakby dyrektor szpitala miał za złe chirurgowi, że przeprowadza operację. I to jest naprawdę jedyna rzecz, która mnie zaskoczyła w pracy telewizji. Że ludzie na kierowniczych stanowiskach nie lubią ludzi, których ambicją jest praca na antenie. I to nie jest nawet tak, że oni uważają, że ktoś się do tego nie nadaje. Chodzi sam fakt, że komuś się to marzy i do tego dąży.

A co z tymi karierowiczami. Istnieją naprawdę, czy mity o nich są jak historie o potworze z Loch Ness – niby jest, ale nikt nigdy nie widział?

Często słyszy się o ludziach idących po trupach do celu, ale nigdy ich nie spotkałem.

To kogo spotykasz na korytarzu w pracy?

Spotykam ludzi bardzo ambitnych, bardzo pracowitych, niekiedy szalenie zestresowanych, bojący się o „jutro”, o czas antentowy, kolejny sezon programu, ale na pewno nie są to ludzie, którzy komuś zrobiliby krzywdę. Można więc trochę odczarować kuluary pracy w telewizji. Oczywiście to, że wiele osób sięga po ten sam kawałek tortu i nie każdy ten kawałek dostanie, jest trudne. I to może rodzić takie poczucie krzywdy w tych, którzy go nie dostali, że ktoś przeszedł po nich do celu i stali się jego ofiarami, ale też – nie bądźmy hipokrytami – w każdym zawodzie i w każdej korporacji, idąc do przodu, będziemy mijać ludzi, którzy będą zazdrośni o naszą drogę i będą tkwili w poczuciu, że to, co wypracowaliśmy, należy się im bardziej niż nam. I bez względu na to, jak serdeczni będziemy, zawsze będą mieli do nas o to żal. Wiesz, co powiedział kiedyś jeden z dyrektorów programowych?

Co takiego?

„Pamiętajcie, że wzdłuż drogi, którą idziecie, wyrasta cmentarz waszych nieumyślnych ofiar”.

Nieumyślnych.

Nieumyślnych. Słowo klucz.

To skoro już przenieśliśmy się w mroczniejsze rejony… Pamiętasz jakiś casting rodem z horroru? Byłeś przekonany, że jesteś stworzony do tej roli, a robotę dostał ktoś inny?

Gorzej.

Gorzej?

Miałem jeszcze większego pecha. Wygrałem casting do programu, który nie został zrealizowany. I miałem tak dwa razy.

Faktycznie pechowo.

Byłem też kiedyś na castingu, na którym chociaż źle nie wypadłem, zupełnie zmieniono koncepcję. Uznano, że program ma prowadzić jeden z filarów danej stacji. Nie obrażałem się o to. Nie miałem żalu. Są pewne mechanizmy, które trzeba zrozumieć. I im dłużej pracuję, tym lepiej je rozumiem.

Metamorfoza

Ale nie tylko twoja telewizyjna droga jest imponująca. Przeszedłeś również metamorfozę wizualną. I wiem, że wszyscy cię pytają o to, jak to zrobiłeś, ale ja chciałabym zapytać o to z innej strony. Nie ukrywam, że kiedy usłyszałam „jadłem jabłka, piłem wodę i chodziłem na bieżni”, to pomyślałam, że to nie jest najzdrowszy sposób na to, żeby schudnąć. To się nie odbiło na twoim zdrowiu?

Schudłem za bardzo, byłem bardzo chudy, ku przerażeniu mojej świętej pamięci babci. Był taki czas, że ludzie pytali, czy ze mną wszystko okej.

Długo to trwało?

To był na szczęście bardzo krótki czas, bo naprawdę byłem wtedy niezdrowo chudy. I co gorsze, powiem ci szczerze, nie widziałem tego. Cały czas wydawało mi się, że jestem za gruby. Mam prawie dwa metry wzrostu, a ważyłem wtedy 70-72kg. Kiedy mój serdeczny przyjaciel zwrócił uwagę, że „wyglądam jak wieszak”, zrozumiałem, że warto sięgnąć po pomoc.

Jak ci się udało z tym wygrać?

Generalnie mam problemy z odżywianiem. Jest czas, kiedy jem bardzo, bardzo dobrze i zdrowo, a potem wybijam się z rytmu i mniej tego pilnuję, nie liczę tak kalorii, nie baczę na mikro i makro. I to jest sinusoida. Z kolei ta bieżnia… Po latach niechodzenia na WF była jedyną aktywnością, która przychodziła mi z łatwością.

Ale tych aktywności było z czasem coraz więcej.

Bo później nie chodziło już tylko o to, żeby znowu nie utyć. Chciałem zacząć budować masę mięśniową. Zacząłem się tym interesować. Czytałem o różnych dietach. I szybko odrobiłem to, co straciłem.

Mężczyźni rzadko uzewnętrzniają się ze swoim krytycznym spojrzeniem na siebie. O walce z zaburzeniami odżywiania mówił, poza Tobą, chyba tylko Mikołaj Roznerski.

Mikołaj miał zdiagnozowaną anoreksję. Ja nie miałem diagnozy. Ale był taki czas, pamiętam to jak dziś, akurat to mi utkwiło w pamięci, że byłem na sesji kardio, godzinę na bieżni, a potem poszedłem na lunch z Martą Kuligowską przy ulicy Poznańskiej, zjadłem tam makaron i tak spanikowałem, że zjadłem ten makaron, że po spotkaniu poszedłem raz jeszcze na bieżnię. Ciagle myslalem o tym, żeby nie utyć.

Czyli znowu wracamy do dzieciństwa?

Na ten okres przypada moja otyłość.

Ale dziś to już przeszłość. Możesz, mimo nie najzdrowszych początków, pochwalić się sylwetką jak z magazynów poświęconym body building i zdrowymi nawykami, które zostaną z tobą na zawsze.

To jest najważniejsze. Ta droga nie polega na tym, żeby schudnąć. To wiąże się z ogromną przemianą. Dziś zwracam ogromną uwagę na to, co jem, w jakich proporcjach. Czytam składy żywności. To nie jest dla mnie wyrzeczenie czy powinność. To stało się integralną częścią mnie. A to wynika ze świadomości pewnych mechanizmów. I wiedzy, którą nabyłem przez lata dbania o ciało. I prawda o mnie jest niestety taka, że zaglądam ludziom do koszyków, jak robią zakupy. Czasem mam ochotę do nich podejść i im powiedzieć: nie kupuj tego (śmiech).

Kobiety są pytane nie tylko o swoją sylwetkę, ale też plany na przyszłość. Kiedy ślub? Kiedy dziecko? Mężczyźni też odpowiadają na takie pytania? Te oczekiwania dotyczą wszystkich? Jak to wygląda z męskiej perspektywy?

Bo kobietom ludzie lubią przypominać, że zegar biologiczny tyka. Niby takie pytania z troski a tak naprawdę to robienie im przykrości – moim zdaniem. Póki sama nie zacznie opowiadać, nie poruszaj tematu. Faceci mają łatwiej. Generalnie faceci mają łatwiej, choć – co już sobie tu powiedzieliśmy – też mierzą się ze swoimi „demonami”. Nam się nie zadaje takich pytań jak kobietom.

Dlaczego?

Bo to nie oni rodzą dzieci. Po prostu. (smiech)

A chciałbyś zostać tatą?

I to szybko!