[WYWIAD]

#CoZaFacet: Tomasz Iwan o ojcostwie, pokusach, dużych pieniądzach i mobbingu w szatni. "Granica jest cienka" [WYWIAD]

Tomasz Iwan #CoZaFacet
Tomasz Iwan był europejską gwiazdą?
Źródło: TVN
#CoZaFacet! Były reprezentant Polski, piłkarz, który poznał smak europejskich stadionów i gorycz niespełnionych mundialowych marzeń. Dziś to dojrzały, pogodny mężczyzna, dla którego najważniejsze są dzieci, rodzina i wewnętrzny balans. W szczerej rozmowie Tomasz Iwan wraca wspomnieniami do piłkarskich czasów, mówi o kulisach kariery, życiu między Holandią a Polską, pokusach, które czyhały na każdym rogu i ciężarze podjętych decyzji, który wciąż dźwiga na swoich barkach. Opowiada też o swoim domu - nie tylko tym z cegieł, na którego ścianach wieszał pierwsze plakaty idoli, ale i tym budowanym na zaufaniu, miłości i spokoju. Piłkarz, tata, mężczyzna, który wie, co w życiu naprawdę ważne. Tomasz Iwan w cyklu Aleksandry Głowińskiej: Co za facet! - szczery, refleksyjny i z dystansem do samego siebie.

Męskość w XXI wieku. Czym ona w ogóle jest?

Aleksandra Głowińska: Męskość. Co to w ogóle jest?

Tomasz Iwan: Męskość kojarzy mi się przede wszystkim z zasadami. Z danym słowem. Z charakterem. Z kodeksem, który coraz bardziej zanika. To dla mnie coś szlachetnego, co charakteryzowało prawdziwych mężczyzn. Honor.  Wiem, że brzmi rycersko, ale to moja definicja. I gdybym miał ją przekonwertować na obecne czasy, to dodałbym jeszcze dobroć, empatię i niesienie pomocy.

Jesteś tradycjonalistą?

W stosunkach damsko-męskich owszem. Mężczyzna powinien być mężczyzną.

Co rozumiesz przez bycie mężczyzną?

W moim świecie nadal ważne są tradycyjne wartości. Mężczyzna powinien opiekować się swoją kobietą. Troszczyć o nią. Jesteśmy fizycznie silniejsi, więc to na naszych barkach powinno spoczywać bezpieczeństwo. Trzymam się tego, co kiedyś zostało ustanowione i nie zastanawiam nad tym, kto pierwszy ma powiedzieć „cześć”.

To co z tym równouprawnieniem w takim razie?

Fajnie, że kobiety walczą o równouprawnienie. Wspieram tę walkę na wielu płaszczyznach, głównie w sporcie, gdzie przez wiele lat była ogromna przepaść w zarobkach kobiet i mężczyzn. Na szczęście to się zmienia. Tenis pokazał nam, że równość zarobków nie jest niemożliwa. I chociaż kobiety i mężczyźni mogą pełnić te same funkcje i otrzymywać równe wynagrodzenie, to jednak mężczyzna kłania się pierwszy. Zawsze. To się nie powinno zmieniać.

Ojciec cię tego nauczył?

Tego i wielu innych rzeczy.

Na przykład?

Uczciwości. Przestrzegania zasad. Pracy. Od dziecka miałem wpajane, że jeśli chcę coś osiągnąć, muszę na to ciężko pracować. Do wszystkiego doszedłem sam. Tak jak moi rodzice. Ciężko pracowali na to, żeby niczego nam nie brakowało I chyba mogę powiedzieć, że w domu panował dobrobyt – nie żyliśmy od pierwszego do pierwszego.

Jak się poznali?

Ojciec przyjechał do Ustki, do marynarki wojennej, w ramach obowiązkowej służby wojskowej. Zakochał się w mamie i tam osiedli. Mój ojciec umiał postawić na swoim i nie bał się żadnej pracy. Najpierw pracował w stoczni, potem dorabiali się wspólnie w turystyce. Ciężka praca doprowadziła ich do tego miejsca, w którym są. Mają pokaźny ośrodek wczasowy, do którego w każde wakacje przyjeżdża kilkaset dzieciaków. Przyglądałem się tej drodze z bliska. Zaczynaliśmy od mieszkania na 30 czy 40 metrach kwadratowych. W piątkę. Rodzicom nic nie spadło z nieba. Dochodzili do wszystkiego krok po kroku. Obserwowałem to i też tak chciałem.

I zrobiłeś to.

Zrobiłem. Pamiętam, jak rodzice budowali dom. Mój ojciec praktycznie wszystko robił sam. Imponowało mi to i dziś, kiedy urządzamy z Karoliną małe mieszkanie w starej kamienicy, też wszystko, co mogę zrobić sam, robię sam. I wiem, że zrobię to lepiej niż niejeden fachowiec. Wyprowadzę elektrykę, pomaluję ściany, zamontuję klamki, posprzątam. Ojciec był dla mnie wzorem. Na szczęście to był dobry wzorzec, ale różnie z tym bywa. Czasem łapię się na tym, że zachowuję się jak on. I nie robię tego celowo.

Co konkretnie?

Na przykład zawieszam wzrok w przestrzeni, jak o czymś opowiadam.

Tak jak teraz? (śmiech)

Tak (śmiech). Zauważyłem to, jak oglądałem „Afryka Express”. Mamy podobne gesty.

I zainteresowania.

Zaraził mnie pasją do piłki i przekazał sportową charyzmę. Od najmłodszych lat jeździłem z nim na treningi. Podglądałem go w pracy, biegając z bratem za boczną linią boiska.

A potem zaczęło się już na poważnie.

Był moim trenerem w czasach juniorskich i traktował mnie o wiele bardziej rygorystycznie niż pozostałych kolegów z drużyny, co mnie mocno irytowało.

Wtedy. A teraz?

Z perspektywy czasu rozumiem to i wiem, że robił to dla mojego dobra. Wiele się od niego nauczyłem i dalej się uczę.

Pierwsza miłość: piłka nożna. Romantyczne love story czy toksyczna relacja?

Ojciec i trzech synów. Wszyscy związani z piłką.

Mama miała przerąbane (śmiech).

To na pewno (śmiech). Ale czy często słyszeliście, jako młodzi zawodnicy, teksty w stylu „nie maż się”, „nie bądź beksa”, „chłopaki nie płaczą”?

Sport kształtuje charakter. To na pewno. I nie tylko piłka nożna, ale zwłaszcza piłka nożna. Rywalizujesz z 25 zawodnikami ze swojej drużyny. A potem wychodzisz na boisko i rywalizujesz z zawodnikami drużyny przeciwnej. Wszystko opiera się na rywalizacji. Nie chcę powiedzieć, że to środowisko jest brutalne, ale na pewno trzeba być twardym. I ktoś, kto nie wyrobi w sobie tych cech, nie osiągnie sukcesu. Widzę po sobie, że jestem zupełnie innym człowiekiem, kiedy wychodzę na boisko. I innym, kiedy jestem w domu.

Gen sportowca było widać też w „Afryka Express”.

Kiedy włącza się sportowa rywalizacja, wiem, że muszę wygrać i zmieniam się w gladiatora. Mocno jest to we mnie zakorzenione. Ale nauczyłem się przegrywać. Kilka razy dostałem kopniaka od życia.

"Afryka Express"
"Afryka Express"
Źródło: MWMEDIA

Pierwszy, który zapamiętałeś…

Po ósmej klasie ojciec wysłał mnie do technikum kolejowego do Poznania, żebym grał tam w piłkę. Chciał, żebym wcześnie zaczął się szkolić i myślał, że to dobry moment.

Mylił się?

Zupełnie nie byłem na to gotowy. Byłem niski i chudy. Moi rówieśnicy byli o wiele bardziej rozwinięci fizycznie, a na tym etapie ma to ogromne znaczenie. Oni już golili brody, byli młodymi mężczyznami, a ja byłem chłopcem, który mierzył 155 cm. Ale nie tylko fizycznie było ciężko. Byłem mocno związany z mamą. Zawsze to ona była pierwszą osobą, do której szedłem z problemami. Wychowała mnie bardzo dobrze. Źle znosiłem rozłąkę. Wdawałem się w bójki. I cały czas pamiętam moment, kiedy musiałem wsiąść do pociągu o piątej rano. Stałem na peronie ze łzami w oczach. Po dwóch latach w Poznaniu wróciłem do Ustki. I zacząłem pracę nad sobą. Zostawałem po treningach, pracowałem indywidualnie z trenerem. W ciągu roku urosłem 15 cm, ale to poskutkowało kłopotami z koordynacją ruchową, więc musiałem trenować dwa razy ciężej.

I to zaowocowało. Dzieliłeś szatnię z legendami piłki nożnej. Jakie to uczucie?

Nie do opisania. Czułem wdzięczność i szacunek. To było dla mnie coś wielkiego. Móc z nimi pracować i trenować – to wielki zaszczyt. Szacunek, którego brakuje w dzisiejszych czasach. Każdy krytykuje każdego, nie zważa na czyjeś osiągnięcia czy zasługi. Sam tego doświadczam. Ale wchodząc do szatni z zawodnikami, którzy mieli za sobą kilkadziesiąt meczów w Ekstraklasie, albo występy w kadrze olimpijskiej, jak Jerzy Brzęczek czy Grzegorz Mielcarski, znałem swoje miejsce w szeregu. Zresztą – nawet jak ktoś próbował się wywyższać, to zaraz dostawał „po głowie”.

Szatnia piłkarska to ostatni bastion mobbingu? Gdzie się kończy hartowanie ducha, a zaczyna przemoc psychiczna?

Granica jest na pewno cienka, ale nie nazwałbym tego mobbingiem. Komunikacja tak wygląda w wielu dyscyplinach sportu. To jest nieodzowne. Bez tego nie można stworzyć sportowca z krwi i kości, głaskając go po głowie, nie używając mocnych słów.

Czym są mocne słowa?

Dla niektórych zawodników mocnym słowem będzie „Zapie*dalaj”, a dla innych „Weź się w garść”. Trener musi być też dobrym psychologiem. Umieć dotrzeć do zawodnika. W sporcie najważniejsze jest osiąganie wyników i metody, których użyjemy, są kluczowe. Miałem trenerów, którzy nie podnosili głosu, a potrafili przekazać wszystko tak, by zostać wysłuchanym. Ale trenowałem też pod okiem takich szkoleniowców, którzy używali wulgaryzmów. Jak siedzi dwudziestu chłopa i coś jest nie tak, to nie ma co się bawić w delikatne słówka. Jeżeli ktoś nie jest w stanie tego znieść, to po prostu nie nadaje się do sportu.

Ale na piłkarskich boiskach, podczas meczów – nawet towarzyskich - rozgrywanych przez dzieci, to nie z ust trenerów padają „najgorsze słowa”. Prym wiodą rodzice opierający się o siatkę.

I przed tym trzeba przestrzegać. Przed rodzicami, którzy wiedzą lepiej. To jest złe. Pamiętam, jak chodziłem na mecze i treningi mojego syna. Stałem obok rodziców krzyczących na wszystkich dookoła i nie mogłem uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Zaawansowanie tego było tak wysokie, ze trener kiedyś poruszył ten temat na zebraniu i poprosił, by brali ze mnie przykład, bo choć jako jedyny mógłbym zabrać głos i mieć jakieś uwagi do szkoleniowców, nigdy tego nie robiłem.

Tomasz Iwan
Tomasz Iwan
Źródło: Getty Images

Czyje plakaty wieszałeś na ścianie?

Zawodników reprezentacji, która zajęła trzecie miejsce na MŚ w Hiszpanii: Zbigniewa Bońka, Włodzimierza Smolarka, Józefa Młynarczyka – to byli wtedy moi idole. Kiedy graliśmy z chłopakami w piłkę przed blokiem, zawsze udawaliśmy, że jesteśmy nimi.

Kim byłeś najczęściej?

Bońkiem i Smolarkiem. Czasem byłem też Maradoną (śmiech).

A spoza sportu? Był ktoś, kto był dla ciebie wzorem?

Papież. Pamiętam tę radość rodziców, kiedy wróciłem do domu. Wtedy jeszcze nie docierało do mnie to za bardzo, że Polak został papieżem. Był to mocny akcent polityczny, wiadomo, w jakich czasach żyliśmy. To było dla mnie bardzo ważne.

Prawdziwy patriota.

Patriotyzm mam głęboko zakorzeniony. Zawsze czuję dumę i cieszę się z sukcesów Polaków, bez względu na to, czy to Polak, który zwyciężył w jakimś turnieju, Polak, który poleciał w kosmos, został papieżem, albo wybrano go na szefa komisji europejskiej. Przez wiele lat gry w piłkę za granicą, walczyłem o to, żeby Polaków postrzegano tak, jak na to zasługują. W Holandii mieli nas albo za tanią siłę roboczą, albo za złodziei. Obalałem te mity. Pokazywałem im, że Polacy są wykształceni, inteligentni, otwarci.

W jaki sposób?

Zaprosiłem ich do Polski.

Byli zaskoczeni, że na miejscu nie zastali czarnej dziury?

Możemy z tego żartować, ale oni naprawdę tak wyobrażali sobie Polskę. Byli więc nie tylko zaskoczeni, ale i zachwyceni tym, co zastali na miejscu.

I to zmieniło ich obraz Polaka-złodzieja?

Myślę, że tak, chociaż żarty nie ustały. Podczas wspólnych posiłków, które zawsze jedliśmy po treningu, czasem pytali mnie, czy czytałem w porannej prasie o dwóch Polakach, którzy ukradli komuś auto (śmiech). A że w tamtych czasach byłem bardziej biegły technologicznie niż reszta drużyny, sprzedawałem im pstryczka w nos, mówiąc, że jak są tacy hop do przodu, to niech nie przychodzą po pomoc, kiedy im się pecet zepsuje (śmiech).

Tomasz Iwan
Tomasz Iwan
Źródło: Getty Images

Brak powołania na mundial. Poszło o pieniądze?

Brak powołania na mundial to najtrudniejszy moment w karierze?

Definitywnie. Byłem jednym z zawodników, którzy mieli duży wkład w wywalczenie awansu. Po 16 latach wyciągnęliśmy Polskę z niebytu. Awansowaliśmy na MŚ Korea-Japonia. Byłem jednym z autorów tego sukcesu i nie dostałem powołania. A dostali zawodnicy, którzy nigdy nie grali w reprezentacji.

Zacznijmy od początku.

Kiedy Jerzy Engel przejmował reprezentację, powiedział nam, żebyśmy budowali drużynę i dbali o atmosferę, bo to jest najważniejsze. „Ufam wam i na was stawiam” – powiedział. I to się udało. Drużyna nagle, kolokwialnie mówiąc, odpaliła. Jako pierwsi awansowaliśmy. I myślałem, że zasłużonego żołnierza nie zostawia się na polu walki, a tak się ze mną stało.

Odchorowałeś to?

Bardzo to przeżyłem. W głowie cieszyłem się już na ten wyjazd, więc to był kubeł zimnej wody.

Dlaczego nie pojechałeś? Powodów w sieci znalazłam kilka, ale żaden nie jest oficjalny.

To tajemnica poliszynela. Głośno się o tym nie mówi, ale i tak wszyscy wiedzą (śmiech). Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Nasze prawa wizerunkowe zostały sprzedane do wielkich koncernów, takich jak Coca-Cola czy McDonald’s bez naszej zgody. Wzięliśmy prawników, bo kilku z nas grało już wtedy za granicą i dobrze znaliśmy pojęcie „image rights”. Nikt nie był w stanie nam wcisnąć kitu, że PZPN ma do nas prawa. Dziś jest już to uregulowane, ale wtedy mieliśmy siedzieć cicho i nie komentować. Myślę, że jestem ofiarą rozgrywek pozasportowych. Byłem ważny w tej drużynie.

Reszta drużyny podpisała zgody?

Nie chcę powiedzieć, że zostali zmuszeni, ale… Tak – podpisali zgodę na wykorzystanie wizerunku.

Jak na to patrzysz z perspektywy czasu?

Na pewno sportowo to się odbiło na naszej reprezentacji. Byliśmy cieniem drużyny z eliminacji. W piłce tak jest: wyciągnie się jeden trybik i wszystko się sypie.

Czyli gdyby Tomek Iwan pojechał na mundial, wszystko potoczyłoby się inaczej?

Jestem przekonany (śmiech). Tworzyliśmy fajny kolektyw, przyjaźniliśmy się i na boisku, i poza nim. Nastąpił rozłam. Część zawodników stanęła po mojej stronie, część nie chciała w ogóle zabierać głosu. Po latach zresztą sam trener Engel przyznał, że to był błąd, że nie zabrał mnie na mistrzostwa.

Rozmawialiście o tym po latach?

Ani po latach, ani wcześniej. O tym, że nie jadę na mundial, dowiedziałem się z mediów, od dziennikarzy. Nikt nawet nie zadzwonił. Nigdy nie usłyszałem też prawdziwej argumentacji. Ale mam satysfakcję, że po latach usłyszałem, że to był błąd.

Masz o to żal?

Nie. Nie żywię urazy. Każdy z nas popełnia błędy. Widziałem się kilka razy później z trenerem Engelem, witamy się i rozmawiamy normalnie. Ale nadal brakuje mi rozmowy. Zwykłego wyjścia na piwko czy kawę i wyznania szczerze, dlaczego wyszło tak, a nie inaczej.

Może po tym wywiadzie się uda.

Teraz minęło już chyba zbyt dużo czasu.  

A mecze? Oglądałeś?

Nie byłem w stanie. Miałem okres depresyjny. Mieszkałem wtedy w Wiedniu, nie wychodziłem z domu, nie odbierałem telefonów. Przez miesiąc grałem na Playstation.

Czyli ta decyzja mocno cię zraniła.

Tak, ale wierzę w karmę. I ona do mnie wróciła. Pojechałem na Mistrzostwa Europy do Francji i Mistrzostwa Świata do Rosji jako dyrektor reprezentacji. Czułem satysfakcję i przestałem rozgrzebywać przeszłość.

Ale kariera piłkarska to nie tylko cienie, a przede wszystkim blaski. Tomek Iwan odleciał od pieniędzy i popularności?

Nie ma młodego człowieka, który by nie odleciał. Pytanie: jak bardzo i jak szybko powróci na ziemię. Niektórzy odlatują i nigdy nie wracają (śmiech).

Najbardziej szalona rzecz, jaką zrobiłeś po uderzeniu wody sodowej?

Nie robiłem szalonych rzeczy (śmiech).

Akurat (śmiech).

Może jedną rzecz.

Umieram z ciekawości.

Pojechałem z kolegami pojeździć na quadach, ale nie mieliśmy quadów. Więc kupiłem pięć.

(śmiech)

Kupowałem też skutery wodne. Pochodzę z Ustki, nie mogło być inaczej. Co roku nowszy, szybszy model. No i auta zmieniałem często. Teraz pytam siebie: po co? Jeździłem nim rok, sprzedawałem za bezcen, byle tylko się go pozbyć i kupić kolejne.

Reprezentacja Polski celebrująca zwycięstwo z Armenią w eliminacjach do Mistrzostw Świata
Reprezentacja Polski celebrująca zwycięstwo z Armenią w eliminacjach do Mistrzostw Świata
Źródło: Gallo Images Editorial

Duże pieniądze, szybkie samochody, markowe jeansy

A pierwsze duże zarobione pieniądze? Co za nie kupiłeś?

Ciuchy. Jak trafiłem do Feyenoord Rotterdam, metki i brandy krzyczały do mnie z wieszaków. Chciałem się dostosować do kolegów z drużyny. Nie chciałem odstawać. To był mój pierwszy powiew luksusu. Dżinsy za kilkaset euro. Starałem się być zawsze rozsądny, więc obok markowych kosmetyczek i toreb, kupiłem zajazd. Żałuję, że tak mało inwestowałem w nieruchomości, ale tak to właśnie wygląda, jak masz dwadzieścia parę lat, zarabiasz duże pieniądze i nie myślisz o tym, co będzie jak skończysz grać. W Holandii mają na to sposób. Jest obowiązkowy system emerytalny, którym objęci są wszyscy piłkarze – połowa zarobków zostaje przekazana na fundusz. Stworzono go po tym, jak wielu znanych holenderskich piłkarzy borykało się z kryzysem bezdomności.

Nie myślałeś, żeby spróbować przeforsować taki pomysł w Polsce?

Myślałem, bo w Polsce jest wielu takich zawodników. Ba! Większość z nich nie radzi sobie po zakończeniu kariery. Często są to młodzi ludzie bez wykształcenia, bez przygotowania do życia po sporcie. Dochodzi do różnych tragedii. A fajnie byłoby, gdyby sportowcy mogli żyć na tym samym poziomie przez całe życie. Nie tylko do 35 roku życia. Gdybym ja miał żyć wyłącznie z emerytury, też nie byłoby kolorowo. Jest minimalna. Dlatego to jest tak ważne, żeby będąc sportowcem, mieć świadomość, że w ciągu 10 lat trzeba zapewnić sobie byt na całe życie.

Kto ci o tym przypominał?

Rodzice.

Ale wystawne życie to niejedyna pokusa…

I wiem, co powiesz. Od razu chcę zdementować wizerunek piłkarza-imprezowicza. Jak byłem młodym zawodnikiem, nie imprezowałem. Wiedziałem, że jak imprezują starsi, to muszę czuwać w pokoju, bo zaraz zapukają do moich drzwi i wyślą po alkohol do sklepu. Z kolei w zagranicznym klubie doświadczyłem pełnego profesjonalizmu. Rywalizacja wymuszała na mnie pełne przygotowanie do treningu. Jak będę słabo grał, to na moje miejsce było dwóch innych zawodników. Nie dajesz rady? Wypadasz. Nie było możliwości, żeby iść się napić, nawet jeśli czasem chciałbyś gdzieś wyskoczyć.

A w Polsce?

Kiedyś, już po zakończeniu swojej kariery, spotkałem piłkarzy Legii Warszawa w klubie na Mazowieckiej dzień przed ważnym meczem. To świadczy o braku profesjonalizmu.

Czyli Tomek Iwan nie imprezował.

W tygodniu (śmiech). Po wygranym meczu z chłopakami z reprezentacji zdarzyło nam się gdzieś wyjść i uczcić zwycięstwo.

Tomasz Iwan. Tata przez duże "T"

Jak ojcostwo zmieniło ciebie jako człowieka?

Do ojcostwa trzeba być przygotowanym. Wiek, w jakim zdecydujemy się sprowadzić na świat drugiego człowieka, jest kluczowy. Bliźniaki urodziły się w Holandii podczas początków mojej kariery piłkarskiej. Nie miałem czasu na bycie ojcem, bo nie było mnie w domu z 300 dni w roku: mecze w ligi holenderskiej, mecze pucharowe, Liga Mistrzów, reprezentacja. W domu byłem gościem, więc główny obowiązek wychowania dzieci spoczywał na ich mamie. Zupełnie inaczej do ojcostwa podszedłem, kiedy wiele lat później urodził się Wiktor. Wiem, co straciłem i wiedziałem, czego nie chcę stracić.

Początki były bolesne? Nocne pobudki, pampersy…

Wręcz przeciwnie. Kiedy Wiktor miał pół roku, zabierałem go na 2-3 tygodnie na męskie wyprawy. Byliśmy tylko we dwóch. Znajomi się dziwili, jak to ogarniam. A ja robiłem wszystko: karmiłem, usypiałem, kąpałem, nosiłem. Nie miałem z tym problemu. Ale musiałem do tego dorosnąć. Zupełnie inaczej przeżywałem ojcostwo w wieku 40 lat. Wziąłem pełną odpowiedzialność za życie mojego syna. Ale przy pierwszych dzieciach nie miałem innej możliwości. Praca dominowała tryb życia.

Nawiedzają czasem wyrzuty sumienia?

Tak, chociaż to nie było zaniedbanie, tylko kwestia zawodu.

Dziś podjąłbyś inną decyzję?

Myślę, że nie. Nie podjąłbym innej decyzji. Tak mi się życie wtedy ułożyło. Nie byłem ojcem, który wraca z pracy, kładzie się na kanapie i udaje, że go nie ma. Każdą wolną chwilę poświęcałem dzieciom w 100 proc. Po prostu przy młodszym synu miałem więcej możliwości i był czas, kiedy robiłem przy nim o wiele więcej niż mama. Nie miałem nigdy stereotypowego podejścia do tematu, że to matka musi zajmować się dzieckiem po jego urodzeniu. Dodatkową motywacją była też świadomość, że mam coś do nadrobienia. Że kiedyś ograniczał mnie czas, a dziś nie ogranicza mnie nic. Mogę i chcę w tym przypadku zrobić wiele rzeczy inaczej.

Jak dziś wyglądają twoje relacje ze starszymi dziećmi?

Dobrze, natomiast to już są osobne byty. Mój syn mieszka za granicą od wielu, wielu lat. Zajmuje się finansami. Miał w swoim życiu moment, w którym chciał spróbować życia w Warszawie, zamieszkał wtedy ze mną, ale finalnie szukał poza granicami Polski swojego miejsca na Ziemi. Mieszkał w Dubaju, w Indonezji. Odwiedzałem go tam.

Nie myślał nigdy, żeby grać w piłkę?

Myślał. Nawet trenował, ale przyszedł czas wyboru: oddać się piłce i skupić na sporcie, czy rozpocząć własny biznes. Nie dało się tego pogodzić i zrezygnował ze sportu.

Namawiałeś go, żeby podjął inną decyzję?

Nigdy. Nie chciałem brać na siebie odpowiedzialności. Wspierałem go w każdej decyzji, ale zaznaczyłem od razu, że musi ją podjąć sam. Granie z takim nazwiskiem jak Iwan nie było dla niego łatwe. Był oceniany przez mój pryzmat. Oczekiwano od niego więcej. Presja była duża. Wybrał inną drogę. I okazała się słuszna.

Wychowywałeś dzieci tak, jak ciebie wychowywał ojciec?

Zupełnie inaczej.

Co się różniło?

Starałem się wyeliminować to, co mi doskwierało w dzieciństwie. W moim wychowaniu było mniej dyscypliny, która dwie czy trzy dekady temu dominowała. Mam partnerskie relacje z dziećmi. Wprowadziłem więcej okazywania uczuć. Mówienie: kocham cię. Mi tego brakowało. Wiem, że rodzice bardzo mnie kochali, ale przytulenie i okazywanie miłości jest ogromnie ważne.

(cisza)

Wzruszyłeś się. Widzę to w twoich oczach.

Delikatnie.

(cisza)

Czas szybko leci. Moje starsze dzieci są już dorosłe.

(cisza)

Życie się tak ułożyło, że Wiktor mieszka z mamą. Zabieram go często do siebie, ale… to nie samo.

Myślisz, że jesteś dla swoich synów wzorem męskości, jak dla ciebie był twój ojciec?

Mam nadzieję, że tak. Osiągnąłem coś w swoim życiu. I doszedłem do tego ciężką pracą. Staram się im przekazać prawdziwe wartości. Wiktorowi często powtarzam, że trzeba być dobrym człowiekiem. Tłumaczę mu, jak ważne jest to, by pomagać słabszym w szkole.

To bardzo ważne, szczególnie w kontekście wydarzeń w placówkach, których wciąż – niestety przybywa.

W klasie Wiktora jest chłopiec, który jest szykanowany z powodu otyłości. Rozmawialiśmy o tym, że nie wolno nikogo wykluczać. Że wygląd, religia, stan majątkowy, to nie są rzeczy, które powinny wpływać na nasze podejście do drugiego człowieka. Dzieci bywają okrutne. Staram się nauczyć go empatii.

Myślisz, że jest z ciebie dumny?

Wiem, że jest ze mnie dumny.

Powiedział ci to?

Chwali się mną w szkole, ale staram się go tego oduczyć (śmiech). Często mówi: „mój tata grał w reprezentacji”, „mój tata występuje w ‘Afryka Express’”. Widzę, że jest dumny, że Tomek Iwan to jego tata.

Tomasz Iwan
Tomasz Iwan
Źródło: Getty Images

A czego ty nauczyłeś się od swoich dzieci?

Traktowania innych tak, jak sam chciałbym być traktowany. Braku hierarchii. W moim rodzinnym domu był najpierw ojciec, a potem cała reszta. A my jesteśmy równi. Pokazali mi, że ze swoimi dziećmi można mieć przyjacielskie relacje, ale trzeba ustalić granice, bo inaczej dziecko wejdzie nam na głowę (śmiech). A musimy pamiętać, że przede wszystkim jesteśmy rodzicami, a dopiero potem przyjaciółmi swoich dzieci.

Jak wygląda życie w patchworku?

Nie jest to łatwe. Kluczowe było dla mnie to, jak Karolina się w tym odnajdzie. Bo to, że tak wygląda moje życie i muszę sobie z tym dawać radę, było dla mnie jasne, ale osoba, z która się wiąże – musi mieć do tego odpowiednie podejście. I to kolejny test dla relacji. Ja nie pozbędę się dzieci, nie wyrzeknę się ich. Nie byłbym z kobietą, która nie potrafiłaby zaakceptować moich dzieci i mojej przeszłości. Wiktor jest w wieku, w którym potrzebuje normalnego domu, a że żyje na dwa domy, to już nie jest normalne. I to, co ja mogę mu teraz zapewnić, to miłość i opiekuńczość. Teraz ma to też ze strony mojej partnerki, która w żadnym stopniu nie stara się zastępować mu mamy. Karolina i Wiktor mają bliskie relacje. Nie muszę się o to martwić. Jest mile widziany w naszym domu i dobrze się w nim czuje. Praktycznie od razu złapali dobry kontakt. Z biegiem czasu to się tylko umacnia i pogłębia. Wiktor chce malować obrazy i sprzedawać je w galerii Karoliny. Myślę, że dzięki niej odkrył swój talent i chce go szlifować.

Tomasz Iwan i Karolina Woźniak
Tomasz Iwan i Karolina Woźniak
Źródło: MWMEDIA

Tomasz Iwan i Karolina Woźniak. Miłość cierpliwa jest, nie szuka poklasku

Co wyniosłeś z poprzednich relacji?

To, że nad związkiem trzeba cały czas pracować. Nie można osiąść na laurach. Miłość to nieustanny proces. Nigdy nie ma się gwarancji, że to będzie związek na całe życie. Jestem tego najlepszym przykładem.

Rozpad związku to porażka czy nowy start? Są dwie szkoły.

Rozwód i każde kolejne rozstanie traktowałem jako porażkę. Nie po to wiązałem się z drugą osobą, żeby sobie „z kimś pobyć” i za chwilę być z kimś innym. Chciałem, by to trwało zawsze. Ale czasem rozsądniej jest, by każdy poszedł w swoją stronę i zaczął od nowa, bo coś, co wydawało nam się idealne, nie jest tym, czego szukaliśmy.

Po rozwodzie pojawia się myśl: nigdy więcej ślubu?

Żeniłem się w czasach, kiedy była ogromna presja środowiska na związek małżeński. Czasem winię swoich rodziców o to, że naciskali, żebym wziął ślub w wieku 21 lat. To było oczywiście związane z moimi wyjazdami, mieszkaniem w różnych miejscach. Byłem zakochany, chciałem być ze swoją kobietą, poddałem się temu. Kiedyś myślałem, że nigdy nie wezmę ślubu. I gdzieś tam z tyłu głowy pewnie nadal mam takie podejście, bo czasy się zmieniły i ślub „nie jest już potrzebny”, ale biorę pod uwagę potrzeby drugiej osoby. Jeśli Karolina będzie marzyła o ślubie – podejdziemy do tego z dużym rozsądkiem. Jesteśmy razem pięć lat. Nasz związek na początku był burzliwy, ale dotarliśmy się. Czekamy na to, co przyniesie życie.

Czyli na ślub się nie zamykasz. A ponowne ojcostwo? Chciałbyś przeżyć to jeszcze raz?

Na razie mamy dwa buldożki (śmiech), ale nie mówię „nie”.

Wkurzacie się o podkreślanie waszej różnicy wieku w nagłówkach?

Nagłówki to jedno, ale dziennikarze zadają nam pytanie, czy nam to przeszkadza. Uważam, że to świadczy wyłącznie o osobie, która o takie coś pyta. Skoro jesteśmy razem od lat, mamy świetną relację, jesteśmy szczęśliwi, to chyba znaczy, że nam nie przeszkadza (śmiech).

A jakie są plusy wynikające z dużej różnicy wieku w związku?

O to nikt nie pyta (śmiech). Moja dojrzałość, doświadczenie życiowe, przebyte związki i relacje pozwalają mi często uspokoić nerwowe sytuacje. Wiem, co jest ważne w relacji. Nie kłócę się i nie sprzeczam o pierdoły. W wielu sytuacjach, gdyby nie moje opanowanie, dochodziłoby do niepotrzebnych spięć – wiadomo, każdy powód jest dobry do awantury. Ale mam już tę cierpliwość i tę mądrość, która pozwala temu zapobiegać. Kiedyś nie umiałem zachowywać się w ten sposób. I chętniej kruszyłem kopie o byle co. Ja w sumie też nie czuje się jak typowy pięćdziesięciolatek.

Ponoć ta magiczna pięćdziesiątka to granica kryzysu wieku średniego. Zastanawiasz się czasem, czy to już?

Mam nadzieję, że jestem już po (śmiech). A tak serio to chyba nie miałem żadnego kryzysu.

Nie zakładałeś skóry, nie wsiadałeś na motocykl i nie gnałeś w przestworza?

Cały czas tak robię. Zakładam skórzaną kurtkę, wsiadam na motocykl i gnam w przestworza (śmiech). Nawet ostatnio zostałem ponownie potrącony, tylko tym razem jechałem motocyklem.

Jak to się stało?

Wróciłem do Warszawy, zacząłem w miarę normalnie chodzić po wypadku w Afryce, więc wsiadłem na motocykl. Kiedy wyprzedzałem auto, inny samochód we mnie jechał.

Co pomyślałeś w pierwszej chwili?

„Ja pie*dolę” (śmiech). Nawet nie byłem zły na tego gościa, co nie zachował ostrożności. Szczęśliwie mi się nic nie stało. Motocykl trochę poturbowany, ale to tyle.

Wróćmy do tej pięćdziesiątki.

50. urodziny były wyjątkowe. Zorganizowałem imprezę na 300 osób, której hasło przewodnie to „Pierwsza połowa za mną”. Zagrało Lady Pank, Rafał Brzozowski, Piotr Gąsowski, Magda Steczkowska, Sokół – mnóstwo artystów. Niesamowite wydarzenie. Wyszedłem na drugą połowę, a wiemy, że często są ciekawsze niż pierwsze. 

Jest w sportowcu jakaś tęsknota za formą sprzed lat, kiedy to ciało przestaje być takie szybkie i sprawne jak wcześniej?

Myślę, że tak, chociaż ja akurat nie mam tego problemu. Jestem cały czas w treningu i zdarza mi się na siłowni zawstydzać tych „dużych panów”, kiedy wchodzę po nich na sprzęt i dokładam sobie ciężar. Pewnie przyjdzie taki moment, ale na razie trenuję codziennie, więc nie odczuwam tego tak bardzo. Ale warto zaznaczyć, że powiedzenie „sport to zdrowie” nie jest prawdziwe w kontekście sportu zawodowego, bo to naprawdę wyniszcza organizm. Moje oba kolana kwalifikują się do endoprotez. Mój lekarz powiedział, że moje stawy są tak zużyte, jak u 90-latka. Ale to pewien rodzaj walki zakodowanej w głowie.

Pierwszy siwy włos zrobił na tobie wrażenie?

Mam na to totalnie wywalone (śmiech). Karolina mnie czasem zabiera na jakieś zabiegi medycyny estetycznej.

Mężczyźni rzadko o tym mówią. Na jakim byłeś ostatnio?

Byłem na laserze frakcyjnym pod oczy. I może powinienem częściej chodzić, sam wychodzić z inicjatywą, bo facet powinien dbać o siebie tak samo jak kobieta, ale nie mam obsesji na tym punkcie. Jakiś czas temu Karolina pokazała mi zdjęcie, na którym miałem jeszcze ciemny zarost. I wiem, że niektórzy faceci farbują włosy czy brody, ale dla mnie to jest naturalna kolej rzeczy. Skupiam się na zachowaniu kondycji fizycznej bardziej niż na wyglądzie. A to czy pojawi się kilka włosów… Cieszę się, że mam włosy w ogóle (śmiech). Botoksu sobie na razie nie zrobiłem, chociaż moi koledzy już robią, ale nigdy nie mów nigdy. We wszystkim musi być odpowiedni balans. Balans jest konieczny wszędzie.

Udało się ten balans osiągnąć?

Tak. Dziś mogę powiedzieć szczerze: jestem szczęśliwy.

Tomasz Iwan i Karolina Woźniak
Tomasz Iwan i Karolina Woźniak
Źródło: MWMEDIA