Maja Hyży: zawsze czułam, że jestem w stanie zrobić wszystko dla moich dzieci [WYWIAD]

Maja Hyży #CoZaKobieta!
Maja Hyży śpiewa "Bluzę" w Dzień Dobry TVN
#CoZaKobieta! W świecie, gdzie gwiazdy pojawiają się i gasną szybciej niż posty na Instagramie, ona potrafi zatrzymać spojrzenie i uwagę. Ma styl, który trudno zaszufladkować: trochę dziewczyny z sąsiedztwa, trochę divy gotowej podbić największe sceny. Potrafi rozkochać w sobie jurorów talent show i równie łatwo porwać tłum na letnim festiwalu. Plotki, flesze, wywiady – to wszystko bywa dodatkiem, ale centrum jej świata zawsze pozostaje muzyka. Bo to właśnie ona sprawiła, że o nazwisku Maja Hyży wciąż mówi się głośno w polskim show-biznesie. O tym, czy trudno jest godzić macierzyństwo z karierą, jak dzieciństwo wpłynęło na jej dorosłe życie, czy ślub jest potrzebny do szczęścia i ile kosztowało ją spełnienie marzeń opowiedziała w szczerej rozmowie z Aleksandrą Głowińską.

Maja Hyży o dzieciństwie, nie najłatwiejszych relacjach z rodzicami i początkach kariery

Aleksandra Głowińska: Dziś jesteś kolorowym ptakiem polskiego show-biznesu. Zawsze miałaś wielobarwne piórka?

Maja Hyży: Nigdy nie należałam do cichych obserwatorów. Od dzieciństwa byłam wulkanem energii, ale też, o dziwo, indywidualistką. I zawsze chciałam robić wszystko sama.

Zosia Samosia.

Oj tak! Zdecydowanie byłam Zosią Samosią. Nigdy nie chciałam nawet się z nikim bawić swoimi zabawkami. Zawsze sama.

To ci zostało?

Na szczęście nie (śmiech). Zmieniło się z wiekiem. Ani nie jestem już taką indywidualistką, ani nie chowam się przed ludźmi. Lubię towarzystwo.

A małej Mai, kiedy zdarzyło się już z kimś bawić, to czyje towarzystwo wybierała częściej?

Zdecydowanie chłopców, bo sama byłam taką „chłopaczarą”, przez co lepiej się z nimi dogadywałam. Miałam taką męską energię.

To kiedy poczułaś się stuprocentową kobietą?

Prawdziwą kobietą poczułam się po raz pierwszy, kiedy urodziłam dzieci.

Czyli miałaś 23 lata.

Tak, dosyć późno to w sobie odkryłam. Wcześniej sama czułam się małym dzieckiem. Może to wynika z moich doświadczeń z domu rodzinnego, w którym miałam niewiele ciepłych emocji. Rodziców prawie nie było w moim życiu. Spędzałam z nimi mało czasu. I to się chyba z tego wzięło. Moja mama nie dała mi tych dobrych wzorców zbyt wiele. Ma tego świadomość Całe życie szukałam ciepła rodzicielskiego, zaopiekowania, bezpiecznego schronienia, ale w momencie, w którym stałam się matką, przestałam szukać, ocknęłam się z tej bańki. Zrozumiałam, że to ja teraz muszę wykrzesać z siebie i dać moim dzieciom matczyną miłość, stanąć na wysokości zadania, dać z siebie jak najwięcej jako rodzic i być dla nich wzorem.

Brzmi jak wyzwanie.

Bo to było wyzwanie! Odcięłam grubą kreską to, co było. Nie mogłam wybrać sobie dzieciństwa i nie mogłam zdecydować, jak będzie wyglądało, ale miałam wpływ i kontrolę nad tym, jakie dzieciństwo będą miały moje dzieci.

Trudno było wejść w rolę idealnej matki, nie mając wzoru w domu?

Dzięki temu przynajmniej wiedziałam, ile więcej muszę dać z siebie, żeby moje dzieciaki miały lepsze dzieciństwo.

Skoro nie mama, to kto był twoim pierwszym wzorem kobiecości?

Kobiecość czerpałam od cioci, siostry mojej mamy i od babci. One nauczyły mnie ciepła domowego. Pokazały, jak powinna wyglądać rodzina. Ale tu, po raz kolejny, postawiłam sobie wyzwanie.

Jakie?

Czerpać sama z siebie. I naprawdę chciałam się wszystkiego, co było związane z domem, nauczyć.

I jak ci poszło?

Dobrze. Najwięcej nauczyli mnie chłopcy, bo to oni byli pierwsi na świecie. Byłam bardzo młoda. To dla nich uczyłam się gotować. Musiałam się nauczyć (śmiech).

W jakiej kuchni czujesz się najmocniejszym zawodnikiem?

Ogólnie gotowanie mi idzie dobrze. Dostaję mnóstwo komplementów na temat dań, które serwuję. Ale uwielbiam polską kuchnię i gotuję z sercem dla moich dzieciaków. To na pewno pokłosie tego, że los postawił przede mną taki challenge, że trzynaście lat temu musiałam zacząć gotować zupki.

Była jeszcze jedna bramka, którą mogłaś wybrać.

Zawsze byłam tą mamą, która mówiła, że żadnych słoików nie będę dawać dzieciakom, chociaż nie uważam, że to jest coś złego. W tamtych czasach obrałam sobie cel, że będę im gotować sama. To mnie nauczyło dwóch rzeczy. Po pierwsze – gotowania. Po drugie – ukształtowało we mnie podejście: wszystko, co najlepsze, to dla dzieciaków. Tak mam do dzisiaj.

Maja Hyży
Maja Hyży
Źródło: MWMEDIA

Maja Hyży o macierzyństwie. Co w jej życiu zmieniły dzieci?

Zawsze marzyłaś, żeby być mamą?

Zawsze! Naprawdę zawsze marzyłam, żeby być mamą i uważałam, że byłam gotowa na macierzyństwo, mając 18 czy 19 lat. Oczywiście w mojej głowie. Wiadomo że chodziłam do szkoły, nie miałam pracy, jeszcze odpowiedzialność była nie ta, ale już wtedy czułam: jestem gotowa na dzieci. I to jest fajne, bo dziś nadal jestem młodą mamą dla moich chłopaków, którzy mają 13 lat i za jakiś czas, jak podrosną, będziemy razem wychodzić „na miasto” i nie będą musieli się wstydzić za matkę (śmiech). I wciąż będę jeszcze w miarę atrakcyjna.

Twoi synowie są teraz w wieku, w którym „skończyło się twoje dzieciństwo”.

I pewnie to, że zawsze marzyłam o rodzinie, nie jest typowe, ale to bierze się z mojego charakteru. Jestem bardzo zawzięta. Nie lubię przegrywać – na każdej płaszczyźnie. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym coś robić na pół gwizdka: w tym być mamą. Mimo że nie mam dobrych doświadczeń ze swojego dzieciństwa, to jestem „baśniową dziewczyną”.

Co masz na myśli, mówiąc „baśniową”?

Oglądałam dużo bajek, z których wzięłam baśniowe wyobrażenia o rodzinie, miłości, partnerstwie, dzieciach. I przekładam te wizje na realne życie. Wiadomo – wszystkich nie udaje mi się zrealizować, bo nie żyję w bajce, ale próbuję stworzyć swoje bajkowe tu i teraz. Jestem marzycielką i dążę do spełnienia snów. Mimo że niewiele dobrych rzeczy wyniosłam ze swojego domu rodzinnego.

Rodzice byli zapracowani?

Mój ojciec dużo pracował. Do dnia dzisiejszego zresztą dużo pracuje. Nie mamy najlepszego kontaktu.

A mama?

Też dużo pracowała, ale nie tylko o to chodzi. Mama nie miała poczucia, że dziećmi trzeba się jakoś super zajmować.

Co dziś, z perspektywy matki, czujesz, kiedy o tym myślisz?

Kiedyś miałam pretensje do moich rodziców o to i kiedyś inaczej bym o tym mówiła. Teraz jestem dojrzałą kobietą i mam do tego inne podejście. Nie mam żalu. Dzisiaj staję w prawdzie i mówię sobie: „Ok, tak robiliście. To wasza sprawa”. Nie byłam swoim rodzicem i nie jestem odpowiedzialna za to, co oni dziś czują. I jeśli czegoś żałują – to ta emocja jest ich zapłatą.

A co jest twoją zapłatą?

Chodzę na terapię i dowiaduję się, że wiele rzeczy, które muszę przepracować, ma początek w dzieciństwie. Czasem pojawiają się emocje, które szepczą mi do ucha: „gdyby moi rodzice inaczej żyli, to nie miałabym dziś takich problemów”.

Takich, to znaczy jakich?

Nie szukałabym w moim partnerze ojca. A szukam w moim Konradzie zaopiekowania. Muszę być dla niego kobietą, nie córką, dlatego pracuję nad tym, ale dużo jest takich powiązań. Każdego dnia walczę o to, by być najlepszą wersją siebie. I z tego jestem dumna.

Powiedziałaś kiedyś mamie to, co mi?

Rozmawiałam z nią o tym. Moja mama ma świadomość tego, ale też ma taki charakter, że nie przejmuje się tym za bardzo. „Tak było”. I tyle. Każdy pracuje na to, co ma. Dziś nie mamy super relacji, nie utrzymujemy codziennego kontaktu. I to ona sobie na to zapracowała. Czasami mam wrażenie, że jest jej przykro z tego powodu, ale nigdy się do tego nie przyznała, a ja nie jestem w stanie zmusić się teraz do tego, żeby dzwonić do niej jak do najlepszej przyjaciółki. Nie potrafię tak. To nie będzie ani autentyczne, ani w porządku wobec mnie samej. Dlatego ciężko pracuję na lepsze relacje ze swoimi dziećmi.

I praca przynosi efekty.

Zdecydowanie. I marzę o tym, że kiedy już wyprowadzą się z domu, będą dzwonić do mnie jak do najlepszej koleżanki i będziemy sobie plotkować. I sobie radzić. Już dziś widzę, że jest to możliwe. Rozmawiamy na najróżniejsze tematy, również intymne. Widzę, że praca, którą wykonuję każdego dnia, owocuje. I że udało mi się stworzyć z nimi więź, jakiej nie mam ze swoimi rodzicami.

„Nie lubię przegrywać na żadnej płaszczyźnie”. Rozwód traktowałaś jako porażkę?

Na początku rzeczywiście czułam się przegrana i zawiedziona. Miałam inne wyobrażenia na temat przyszłości, natomiast wyszło, jak wyszło. Dziś już tego nie rozgrzebuję, bo koniec tamtego etapu okazał się trampoliną do lepszego życia. Poczułam, że jestem swoim sterem i okrętem. Musiałam podejmować decyzje i ponosić za nie pełną odpowiedzialność. I postawiłam wszystko na jedną kartę.

Opowiesz?

Pamiętam to jak dziś. Mieszkałam w Kołobrzegu u moich rodziców z dzieciakami. Zostałam postawiona w takiej, a nie innej sytuacji i wtedy zadałam sobie pytanie: albo zostajesz w Kołobrzegu i będziesz grała na dancingach – co swoją drogą wspominam bardzo miło, bo to była moja pierwsza praca i bardzo mnie ukształtowała w takiej świadomości artystycznej, albo pakujesz plecak, wrzucasz dzieciaki na barki i wyjeżdżasz do Warszawy walczyć o marzenia, bo to jest twój moment. Wiedziałam, że albo go wykorzystam, albo zostanę w Kołobrzegu do końca życia. Pamiętam, że kiedy przekazywałam decyzję moim rodzicom, to miałam ciarki na całym ciele. Teraz też je mam, kiedy ci to opowiadam.

I to była dobra decyzja.

Najlepsza decyzja w życiu. Spakowałam się i wyjechałam do stolicy z myślą: będzie, co będzie. Byłam sama, ale nie samotna. Moja ciocia przygarnęła mnie do siebie, żebym odkuła się finansowo i zarobiła na swoje pierwsze wynajęte mieszkanie. Ale nie było łatwo na początku. Musiałam znaleźć pracę, która pozwoli mi utrzymać siebie i dzieci. To był moment zaraz po „X Factorze”, więc z jednej strony chciałam wykorzystać te moje pięć minut, a z drugiej – musiałam skupić się na rodzinie, zapewnić moim chłopakom najlepszy byt: jedzenie, żłobek, dach nad głową. Z jednej strony kariera i scena, z drugiej przyziemne rzeczy. Było ciężko, bo próbowałam łapać dwie sroki za ogon. W międzyczasie nagrywałam też swoją pierwszą płytę. Trwało to lata.

Dlaczego tak długo? Brakowało ci weny czy czasu?

Pod moimi skrzydłami były dzieci. W żłobku, jak to w żłobku. Co chwilę jakieś choroby. Praca na etacie. Moja choroba. Proza życia codziennego. Ale ogarnęłam to. I jestem bardzo dumna z siebie, bo dałam radę. I wiem, że cała moja rodzina jest ze mnie dumna, nawet jeśli o tym nie mówi. Ogarniam i to nie tylko, żeby „było ogarnięte”. Ogarniam na wysokim poziomie. I robiłam to przez wiele lat sama.

Maja Hyży w programie "X Factor"
Maja Hyży w programie "X Factor"
Źródło: MWMEDIA

Sen o Warszawie, czyli pierwsze kroki w stolicy po programie "X Factor"

Gdzie pracowałaś po przyjeździe do Warszawy?

W recepcji hotelu, w którym nocowaliśmy w trakcie nagrań do „X Factora”. Później przeszłam z recepcji do księgowości. A potem w końcu zaczęły pojawiać się koncerty.

I wtedy rzuciłaś pracę na etat?

Wtedy jeszcze i pracowałam, i koncertowałam, ale powoli czułam, że to jest właśnie ten czas, kiedy muszę przycisnąć pedał gazu. Wiadomo – koncerty to lepsze pieniądze, ale żeby było ich więcej – musiałam muzyce poświęcić więcej czasu. I kiedy wszystko zaczęło się układać, przyszła pandemia.

A wraz z nią odeszły koncerty.

Wtedy zaczęłam pracować jako influencerka.

I chyba dobrze sobie radzisz?

Tak, to są naprawdę duże pieniądze. Jestem wdzięczna za tę możliwość, nie wstydzę się tego, nie uważam, że to coś złego. Jedyne, czego nie lubię, kiedy ludzie określają mnie mianem influencerki. Przede wszystkim jestem artystką, influencerką zostałam dodatkowo, żeby zarabiać w ten sposób, kiedy nie mogłam żyć z muzyki. Nie chcę, żeby ludzie zapominali o tym, ale zdaję sobie sprawę, że aktualnie jest mnie więcej w show-biznesie niż świecie muzycznym, ale pracuję nad tym. Cały czas śpiewam, koncertuję. Nie jest tego jakoś dużo, ale to również ze względu na to, że „mam co robić w domu”. Nie mogę pozwolić sobie jak niektórzy na wyjazd na tydzień czy dwa, żeby nagrać materiał i się niczym nie przejmować.

A gdybyś mogła zostawić wszystko na dwa tygodnie i wyjechać w przysłowiowe Bieszczady, potrafiłabyś?

No i to kolejna kwestia. Nie potrafiłabym zostawić moich córek na tak długo. Są za małe. Chłopaki są nastolatkami, więc przeżyliby bez mamy. Ale dziewczynki? To jeszcze nie ten moment. I wiem, że gdybym umiała to zrobić, muzyka poszłaby żwawiej do przodu. Ale nie umiem, więc staram się nie myśleć o tym w ten sposób.

Smutno ci czasem?

Nie i nie mam pretensji do nikogo. A przede wszystkim nie mam pretensji do siebie. Jestem urodzoną matką. Taką matką w 100 proc. Spełniam się w tym, moje serce się raduje, kiedy mogę spędzać czas z dziećmi, kiedy opowiadają mi, co u nich słychać. Kiedy mówią, że są wdzięczni, że mają wspaniałą rodzinę. Tego nie można kupić. Tego nie można niczym zastąpić. To zostaje w sercu do końca życia. To moja zapłata za cały ten trud: usłyszeć od dziecka: „a skąd ja mam taką cudowną mamę?”. Jeżeli miałabym wybierać między macierzyństwem a życiem zawodowym i muzyką, to zdecydowanie wybrałabym macierzyństwo. To mnie spełnia i jako kobietę, i jako człowieka. Muzyka jest ujściem emocjonalnym. Spełnieniem artystycznym. Ale to inny rodzaj spełnienia. Muzyka mnie uskrzydla, ale to dzięki macierzyństwu oddycham.

Nie bałaś się, kiedy otworzyła się furtką do wyjazdów na koncerty, że twoja nieobecność w domu sprawi, że coś cię ominie? A może od początku miałaś na to plan?

Nie miałam żadnych wątpliwości. Jeśli występy czy nagrania wiązały się z nieobecnością poza domem np. w weekend lub ze spędzaniem całego dnia poza domem, jeśli była taka możliwość – zabierałam dzieci ze sobą. Tośka, jak jeszcze karmiłam ją piersią, a nagrywałam program telewizyjny, jeździła na plan ze mną. Brałam ze sobą opiekunkę, albo Konrada, albo teściową – kogoś zaufanego, kto mógł opiekować się małą, kiedy byłam na planie. W przerwach spędzałam z nią czas, karmiłam na żądanie. Oczywiście wiem, że mogłam przejść na butelkę, ale nie chciałam.

Zdarzały się wpadki?

Były takie sytuacje, że dostawałam wiadomość SMS od Konrada, czy od opiekunki, którzy siedzieli w garderobie, o treści: „Musisz przyjść tutaj teraz, jest dramat. Dziecko krzyczy, płacze, chce do mamy, jest głodne”. Mówiłam wtedy, że musimy przerwać nagranie, bo idę nakarmić dziecko. To był jeden z warunków zatrudnienia: chcecie mnie? Ok, ale musicie wiedzieć, że będę przyjeżdżać z dzieckiem i że może zdarzyć się tak, że będę zmuszona przerwać nagranie, żeby nakarmić córkę. Nigdy nikt nie powiedział: nie. Dziewczyny zawsze były dla mnie najważniejsze i nigdy nie żałowałam swojej decyzji. Byłam z osobą, która postawiła wszystko na jedną kartę. Była czarnym koniem po programie „X Factor”. I jej się to udało. Faktycznie – postawił wszystko na muzykę w tamtym czasie, kiedy zostaliśmy odkryci i to zaowocowało. Ja poszłam w drugą stronę. Poświeciłam się macierzyństwu. I teraz mamy porównanie. Ale niczego nie żałuję. Mogłam się poświęcić muzyce, nagrywać hity i jeździć po całej Polsce na koncerty co tydzień. Ale wybrałam inaczej. Jestem z tym okej.

Kobiety ogólnie „płacą wyższą cenę” za posiadanie dzieci niż mężczyźni. To one przerywają kariery zawodowe, tłumaczą się na rozmowach o pracę, wracają na rynek i okazuje się, że nie ma dla nich miejsca – stanowisko zostało zlikwidowane, a jej obowiązki – choć pod inną nazwą – wykonuje ktoś inny.

To jest kwestia dobrej organizacji, bo dzieci nie muszą być problemem w naszym życiu zawodowym. Ani w ogóle nie muszą nas ograniczać. Pamiętam, jak poznałam Asteyę i to, co mi powiedziała w programie. „Dzieci nigdy nie mogą stanąć na drodze naszej realizacji zawodowej, muzycznej, naszego spełnienia, bo wcześniej czy później będą miały pretensje do nas o to, że nie zrobiłyśmy tego, na czym nam zależało i że stały się dla nas problemem”. Dlatego moje dzieci jeżdżą ze mną na koncerty, nagrania, programy czy wywiady. Zawsze tak było i tak będzie. Zabieram je wszędzie ze sobą.

Każdy poród i każde dziecko to inna historia. Co to w tobie zmieniło?

Stałam się na pewno bardziej dojrzała, świadoma i odpowiedzialna.

Śledzisz czasem przepychanki w sieci na temat porodów? Który jest lepszy?

Nie, ale natknęłam się na takie kłótnie, a nawet awantury. W internecie każdy temat jest dobry do dyskusji. Jeśli chcesz znać moje zdanie – kobieta powinna móc wybierać, jak chce urodzić dziecko. Nie ma lepszego lub gorszego wyboru. To jest indywidualna sprawa. Jeśli kobieta ma możliwości fizyczne i czuje się na siłach, chce to przeżyć, to dlaczego ma nie spróbować porodu naturalnego? A z drugiej strony, jeżeli kobieta jest przerażona wizją wydania dziecka na świat siłami natury, to dlaczego miałaby nie wybrać cesarskiego cięcia? Moje cztery porody odbyły się przez cesarskie cięcie ze względu na mój stan zdrowia.

Gdybyś miała możliwość, zdecydowałabyś inaczej?

Gdyby moje biodra pozwoliły mi na to, gdybym była w stu procentach zdrową kobietą, chciałabym spróbować urodzić naturalnie. Ale nigdy nie oceniłabym kobiety, która podjęłaby inną decyzję. Czytałam wiele razy komentarze, że poród naturalny sprawia, że dzieci są inaczej połączone z matkami. Że ta więź jest silniejsza. Uważam, że to jest bzdura. Nie wiem, czy są jakieś badania na ten temat i jaką metodą się to mierzy, ale obdarzyłam moje dzieci miłością i czułością, i to zrodziło bliskość. Poród nie ma nic do rzeczy. Najważniejsze jest podejście do dziecka. To, ile czasu mu poświęcimy, ile damy z siebie. Położne po cesarskim cięciu mówiły mi, że nie będę miała pokarmu, a po każdym porodzie mogłam wykarmić pół szpitala. Laktacja jest w głowie. Jeśli się zblokujesz psychicznie – twoje ciało zrobi to samo. Powtarzam to wszystkim kobietom: jeśli założysz, że dasz radę i będziesz najlepszą mamą, to tak będzie. I tak samo, jeśli w siebie zwątpisz.

Karmienie piersią ostatnio również poruszyło opinię publiczną. Nadal widok matki karmiącej wielu oburza. Zasłaniałaś się pieluszką?

Wiesz, ja zasłaniałam pieluchą brodawkę, ale nie ze względu na to, że się wstydziłam, tylko ze względu na intymność sytuacji. Obnażam piersi. Sama przed sobą, czy przed moimi starszymi dziećmi, źle się czułam – mówiąc brzydko – pokazując cyca. Dookoła przechodzą też różni ludzie, którzy mają różne zboczenia. I oczywiście – nie uważam, że kobiety powinny się zakrywać albo karmić dzieci tylko w domu, ale sama zawsze szukałam ustronnego miejsca. Nie tylko dla swojego komfortu, ale również dla dziecka, które jest karmione. Moje dzieci potrzebowały ciszy, spokoju i intymności. I starałam się im to zapewniać. Karmienie dziecka to nie wstyd.

Naturalna sprawa.

Tak. Ja w ogóle byłam bardzo dumna z tego, że karmię. Czułam się seksowna, kobieca. Emanowałam tym wręcz. Kiedy oglądam zdjęcia z tego okresu i przypominam sobie, co wtedy myślałam, to uśmiecham się do siebie. To był dla mnie, jako kobiety, bardzo piękny czas. I nie, nie chowałam się po dziurach, nie szukałam miejsc, w których nikt mnie nie zobaczy. Nie przejmowałam się tym, że niektórzy rzeczywiście patrzą na mnie, jak na coś obrzydliwego, czego nie chcą widzieć. Nikt nie każe im się wpatrywać. Wystarczy skupić się na sobie, swoich bliskich, z którymi spędzamy w danym momencie czas, na swoim szczęściu i nie zaglądać ludziom „pod pieluszkę”. To moja rada.

O macierzyństwie mówisz tak zachęcająco, że zaczęłam się zastanawiać nad drugim dzieckiem (śmiech).

(śmiech).

Nie miałaś momentów, w którym opieka nad dziećmi przygniatała cię fizycznie lub emocjonalnie?

Oczywiście, że miałam takie momenty, ale każda z tych sytuacji wynikała ze zmęczenia. Nie miałam czasu dla siebie, czułam niemoc, kiedy dzieci chorowały. Gorączka mnie bardzo stresuje. Wysoka temperatura potrafiła mnie wręcz sparaliżować. Jest to dla mnie coś najgorszego, nad czym nie mam kontroli. Oczywiście, mogę podać lek przeciwgorączkowy, ale nie wiem, kiedy zacznie działać i czy uda mi się zbić temperaturę. Mogę robić okłady i liczyć na to, że to zadziała. Ale nie wiem, kiedy gorączka znów wróci. Wtedy przechodzę w tryb czuwania i co chwilę sprawdzam, czy już spadła, czy na pewno nie rośnie. Każdą chorobę chciałabym zabrać na swoje barki. Ale poza tym? Zawsze czułam, że jestem w stanie zrobić wszystko dla moich dzieci.

Matki to superbohaterki, które mają nieskończone pokłady siły i determinacji.

Od kiedy jestem mamą, nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych.

A jak udaje ci się podzielić czas i uwagę pomiędzy czworo dzieci tak, aby żadne nie czuło się mniej zaopiekowane?

Z tym jest różnie. Chłopcy nie potrzebują już tak dużo mojej uwagi, bo są skupieni na swoich sprawach: wyjściach ze znajomymi, grach, hobby. I mimo że ja chcę im dać maksimum tej uwagi, to oni już tego nie chcą. I wtedy trochę się kłócę ze sobą wewnętrznie. Bo z jednej strony chcę im dać przestrzeń, której potrzebują, a z drugiej… Powiem na przykładzie. Mieliśmy teraz rodzinny wypad, podczas których z reguły nie używamy telefonów komórkowych. To jest czas dla nas z masą atrakcji. Spędziliśmy czas bardzo miło, było bardzo dużo śmiechu, dużo czułości. I na koniec usłyszałam od moich nastolatków: „Fajnie było, mama”. To było piękne zwieńczenie tego dnia i wystarczające podziękowanie. A ja miałam satysfakcję, że udało mi się zrobić tak, żeby było po prostu okej. Żeby każdy spędził miło czas.

Brzmi super.

I tak było. Cyfrowy świat wszedł nam wszystkim trochę za bardzo w krew, przeraża mnie to, ile czasu wszyscy spędzamy w internecie, dlatego czekam na rozpoczęcie roku szkolnego, bo wtedy nie ma aż tyle czasu na scrollowanie sieci. Są lekcje, korepetycje, zajęcia dodatkowe, więc wszyscy będziemy musieli ograniczyć obecność w cyberprzestrzeni.

A z dziewczynkami?

Chyba udaje mi się podzielić uwagę i miłość po równo. Ale jeśli powiem coś miłego jednej, czego nie usłyszała w tym samym momencie druga, to pojawia się pretensja. „A mnie tego nie powiedziałaś”. Jesteśmy na etapie zazdrości i w momencie, w którym mama jest numerem jeden, nawet jak tata jest na pokładzie. Nie ma, że tata mógłby coś podać, coś zrobić, przyjść czy zobaczyć. Zawsze mama. Mama, mama, mama. Przybliżę ci, jak to wygląda. Kiedy jedziemy autem na wycieczkę, Tosia pyta mnie, czy tata mógłby otworzyć jej okno (śmiech). To idealnie obrazuje etap, w którym jesteśmy. Jest mama i nic poza tym. Nawet, jeśli chcą powiedzieć coś tacie, robią to przez mamę. I z jednej strony cieszę się, że jestem dla nich taka ważna, ale z drugiej – czasem bywa to męczące, bo ja też potrzebuję odetchnąć.

I co wtedy robisz?

Szukam sytuacji, w których mogę pobyć sama. Na przykład, kiedy oddaję auto do naprawy, staram się jechać sama. Czasem mam na końcu języka, żeby zaproponować wszystkim, czy jadą z mamą na przygodę, ale wtedy głos rozsądku mówi mi: daj sobie godzinę w samotności, wrócisz do domu i będziesz cały dzień z dzieciakami. To nie ucieknie. 

Widzisz jakieś różnice pomiędzy byciem mamą chłopców i dziewczynek?

Pewnie łatwiej byłoby mi wskazać różnice, gdybym miała stuprocentowe porównanie. Chłopaków miałam od razu dwóch, więc opieka nad dwójką była inna niż jak urodziły się dziewczynki, bo nie miałam aż tyle czasu, żeby skupić się tylko na jednym dziecku. Jak jeden krzyczał, to drugi zaczynał. Mieli synchronizację potrzeb. Jedzenie, przewijanie – wszystko w tym samym czasie. Miłość do chłopaków zawsze była rozdzielona na pół i początek macierzyństwa z bliźniętami był bardzo intensywny. Z dziewczynkami wszystko było bardziej delikatne, spokojne, przemyślane. I to chyba jest główna różnica. Z dziewczynkami jest na pewno spokojniej. Nie lepiej, ale na pewno mniej wrażeń (śmiech).

Myślisz czasem o tym, że jesteś wzorem kobiety, której w przyszłości będą szukali twoi synowie i którą będą chciały stać się twoje córki?

Bardzo często o tym myślę i jest to dla mnie duże obciążenie. Zastanawiam się, czy jestem dobrym wzorem. Moi synowie są z rozbitej rodziny i nie chciałabym, żeby uważali, że to jest normalne i okej. Chciałabym, żeby mieli pełne ciepła rodziny i walczyli o nie. Żeby robili wszystko, aby w ich życiu nigdy się to nie przydarzyło.

Rozmawiacie o tym?

Dużo. Tłumaczę im, żeby się nie spieszyli z żadnymi decyzjami, żeby dużo rozmawiali, poznawali siebie i swoje potrzeby. Staram się ich wychować najlepiej, jak potrafię we wszystkich aspektach. Jest ciężko, nie ukrywam. Czasem stawiają opory, ale mam nadzieję, że do tego wieku, kiedy wyjdą z gniazda, będą już na tyle dojrzali i odpowiedzialni, że będę miała poczucie, że wychowałam super partnerów, którzy będą potrafili znaleźć sobie najlepszą partnerkę do życia.

Maja Hyży dała sobie drugą szansę na miłość

Co miał w sobie Konrad, że postanowiłaś mu zaufać, mimo trudnych doświadczeń z przeszłości?

Przede wszystkim to, że moi chłopcy go pokochali. To był dla mnie priorytet.  Jak zobaczyłam między nimi taką więź kumpelską, bo od początku tak wyglądały ich relacje i na samym starcie świetnie się dogadywali i bardzo polubili, to wiedziałam, że to jest to. Pomyślałam: chyba się skuszę (śmiech).

A poza tym?

Też był ojcem. Też był po swoich przejściach. Też był boleśnie doświadczony. Wierzyłam, że jesteśmy na tyle zranieni i świadomi tego, czego chcemy od życia, że zrobimy wszystko, żeby być szczęśliwi ze sobą i żeby nasze kolejne dzieci nie musiały przechodzić tego, przez co musiały przejść starsze dzieciaki.

No i chyba się udało, skoro przyjęłaś oświadczyny?

Udało się, ale temat ślubu odpuściliśmy na trochę. Na początku miałam silne poczucie, że chcę wyjść za mąż, bo biała suknia, przystrojony kościół, wesele z prawdziwego zdarzenia – to zawsze było moje marzenie. Ale teraz mam tyle na głowie, że gdybym miała jeszcze dorzucić do tego wszystkiego ślub i przygotowania – to nie wiem, jak miałabym to zrobić.

A nie chciałabyś tego komuś zlecić?

Wiem, że mogłabym zatrudnić kogoś, kto zrobiłby za mnie to wszystko, ale wydaje mi się, że też nie o to chodzi. Zawsze chciałam to poczuć, zaplanować. Nie miałabym satysfakcji, gdyby przez cały proces ktoś przeszedł za mnie. Na razie temat ślubu zszedł na dalszy plan. Będzie? To będzie. Nie będzie? Też okej. Nic się nie stanie. Plany się zmieniły, priorytety również. Teraz zdrowie wyszło na pierwszy plan.

Choroba wpłynęła na twoje poczucie kobiecości?

Każdego dnia przeżywam rollercoaster. Czasami czuję się mniej kobieca przez chorobę, ale potem są takie momenty, kiedy nie ma to znaczenia i nie myślę o tym, że mam problemy z nogą, kuśtykam i nie chodzę jak „modelka”. Są dni, kiedy się tym przejmuję, a są takie, kiedy dostaję tyle komplementów od kobiet i mężczyzn, że kompletnie o tym zapominam.

Komplementy wyleczyły cię z kompleksów?

Niestety u mnie to tak nie działa. Nawet jak słyszę lawinę komplementów, to wpadają jednym, a wypadają drugim uchem. Najważniejsze jest moje samopoczucie. To jak ja czuje się ze sobą. Nawet gdyby ktoś mi wręczył dyplom najpiękniejszej kobiety na świecie, to jeśli w środku czuję się źle, to nie miałby dla mnie żadnego znaczenia. Widzę siebie w lustrze. Ale to odbicie zależy od tego, jak się czuję w środku. Jak każda kobieta mam lepsze i gorsze dni. Te gorsze biorę na klatę. Ale zdarza mi się płakać. Chociaż raczej nie z powodu kompleksów.

Rozwiniesz?

Zadaję sobie pytanie, dlaczego akurat ja musiałam zachorować? Dlaczego na mnie to trafiło? I złoszczę się, że ludzie w 100 proc. zdrowi, nie korzystają z życia. Nie uprawiają sportu. Snowboard, kitesurfing – to moje marzenia, których nie mogę spełnić. Chciałabym, ale nie mogę. A są osoby, które są zdrowe, ale leniwe i nie korzystają z tego, co im los dał. Ale dziś wiem, że wszystko dzieje się po coś.

Po co?

Gdyby nie choroba, nie byłabym taką twardzielką. Ona ukształtowała mój charakter tak, że nic nie jest w stanie mnie złamać. Nie byłabym tak pewna siebie, gdyby nie ona. Nie stawiałabym sobie takie wyzwań i nie była tak odważna. Ba! Pewnie nie zrobiłabym większości rzeczy, które zrobiłam. Choroba dała mi kopa i świadomość, że jestem w stanie góry przenosić.

Ściągasz czasem maskę silnej kobiety? Nawet sama przed sobą?

Spędziłam dużo czasu w szpitalu i jak byłam nastolatką, to w ogóle się tym nie przejmowałam, więc nie musiałam nic ściągać – po prostu byłam silna. Bawiłam się, śmiałam, poznawałam mnóstwo nowych dzieciaków w szpitalu, miałam indywidualne nauczanie i podchodziłam do tematu choroby totalnie na luzie. Sytuacja zaczęła się zmieniać, kiedy stałam się bardziej świadomą, dojrzałą kobietą. W ostatnim czasie przeszłam wiele operacji. I to był taki pierwszy moment, kiedy rzeczywiście pozwoliłam sobie na smutek. Pozwoliłam sobie na płacz z bezradności i pretensję do losu. Choroba nie jest fajna, bez względu na to, jak kolorowo to przedstawimy i jak pozytywnie nie będziemy do niej podchodzić. To nic dobrego. Ale uwalnianie emocji, które budzi – jest potrzebne i przynosi ulgę. Pytałam: dlaczego ja? Dlaczego nie mogę być z rodziną? Dlaczego ja muszę być z dala od dzieci, które tęsknią za mamą? Dlaczego to ja leżę uziemiona dwa tygodnie w szpitalu? Dlaczego nie mogę chodzić bez kul?

Dziś czujesz się lepiej?

Powoli dochodzę do siebie. Już chodzę tylko o jednej kuli, więc jest coraz lepiej.

Czego pragniesz dla siebie najbardziej – jako kobietka, matka, partnerka, artystka?

Dzisiaj dużo mam takich marzeń, ale na pewno zdrowia. I to nie dlatego, że zawsze się mówi, że życzę ci dużo zdrowia. Ja naprawdę życzę sobie samej i o tym marzę, żebym miała zdrowie, bo naprawdę wiem, co to znaczy nie mieć zdrowia. I bardzo doceniam to, i dziękuję, i szanuję, że mogę chodzić, jakkolwiek chodzę, że chodzę i mam dwie nogi w dalszym ciągu. Jestem wdzięczna za to. Życzę sobie szczęścia w związku partnerskim. Jak u wszystkich – bywa różnie. Czasem lepiej, czasem gorzej się dogadujemy. Chciałabym, żeby to się ustabilizowało i żebyśmy żyli długo i szczęśliwie. I żeby moje dzieci wyrosły na szczęśliwe osoby, które potrafią poradzić sobie w życiu.

Maja Hyży z partnerem Konradem Kozakiem i dziećmi
Maja Hyży z partnerem Konradem Kozakiem i dziećmi
Źródło: MWMEDIA