Klaudia Koścista: kobiecość przestaje być wolnością, a staje wiecznym testem do zdania [WYWIAD]

#COZAKOBIETA! Klaudia Koścista: kobiecość przestaje być wolnością, a staje wiecznym testem do zdania
Klaudia Koścista o pracy na planie "Szpitala św. Anny" i studiach aktorskich
#COZAKOBIETA! 2 Choć dopiero wchodzi w świat show-biznesu, ma na swoim koncie rolę, które widzowie zapamiętają na długo. Marta ze "Szpitala św. Anny" od pierwszego odcinka skradła serca widzów. A kim jest odtwórczyni tej roli? O tym, jak kobiecość stała się "testem do zdania", jak wysoka jest cena za karierę ze snów, o samotności w tłumie, marzeniach o innym życiu i nieustannej presji oczekiwań innych w rozmowie z Aleksandrą Głowińską opowiedziała Klaudia Koścista.

Klaudia Koścista: miałam stalkera

Kiedy słyszę „dom”, widzę…

Kominek. Wieczorem zasiadaliśmy przed nim i piekliśmy kiełbaski.

Definicja domowego ogniska.

Tak. To moja oaza bezpieczeństwa i spokoju. Przestrzeń do otwartej rozmowy, empatii i wartości, z którymi powinniśmy wychodzić w świat. I ludzie. Ich obecność jest najważniejsza.

Możecie na siebie liczyć?

Zawsze. I chcemy być blisko, bo bardzo się kochamy.

Internet podaje, że Klaudia Koścista to ta aktorka, co się urodziła w Tomaszowie Mazowieckim. Nie kłamie?

Nie kłamie, ale wychowywałam się w małej wioseczce nieopodal. Nie zdradzam jednak nigdy dokładnej nazwy.

Dlaczego?

Ze względów bezpieczeństwa.

Przezorność czy rzeczywistość cię do tego popchnęły?

Miałam stalkera.

Poważnie?

Tak. Przyjechał do mnie na wieś, zapytał w sklepie, gdzie mieszka Klaudia Koścista, a ekspedientka, niczego nieświadoma, wskazała: „o, tam!”. Chcę oszczędzić moim bliskim takich sytuacji. Nie chcę, żeby obcy kręcili się przed moim domem rodzinnym.

Lubiłaś to wiejskie życie?

Tak, bardzo. To był czas kreowania mojej wyobraźni – dzikiej, nieokiełznanej, wolnej od ograniczeń. Lasy, łąki, stodoły, strychy, balkony stawały się scenami moich pierwszych „spektakli”, a każdy kij mógł być mieczem, mikrofonem albo czarodziejską różdżką. Wieś dawała mi przestrzeń do marzeń – taką, jakiej nie da się znaleźć nigdzie indziej. I choć wtedy nie wiedziałam jeszcze, że zostanę aktorką, to właśnie tam, w tym zwykłym-niezwykłym świecie, wszystko się zaczęło.

Żyłaś z perspektywą, że wyjedziesz?

Przez długi okres byłam pewna, że ja tam zostanę.

Naprawdę?

To niesamowite, ale 70 proc. mojej rodziny pochodzi z tej samej miejscowości. Podobała mi się wizja życia w otoczeniu najbliższych. Długo mi przyświecała.

Ale ostatecznie zmieniłaś zdanie.

Pojawiło się aktorstwo. I to był powód. Pod koniec gimnazjum zafascynowało mnie opowiadanie pt. "Wielki Piątek czyli kobieta demon", pochodzące z tomu "Listy z grobów dziecinnych" Andrzeja Lenartowskiego. Wzięłam udział w konkursie recytatorskim. Moja interpretacja tego tekstu została doceniona i wtedy zaświeciła mi się lampka: „może to jest to”.

Jaki był kolejny krok?

Dołączenie do Teatru Ruchu Trzcina Kariny Góry, z którym jeździliśmy po całej Polsce, ale i na wyjazdy zagraniczne. Również wtedy powstał mój monodram „Wielki piątek, czyli kobieta demon”, który został doceniony na wielu festiwalach. To był dla mnie bardzo dobry start w zawód.

A rodzice? Nie próbowali przekonać cię, że może lepiej byłoby mieć jakiś fach w ręku, zamiast marzyć o wielkich ekranach?

Rodzice nie marszczyli brwi, kiedy poznali mój pomysł na życie. Od samego początku bardzo trzymali za mnie kciuki. Mam to szczęście, że mama od zawsze powtarzała, że mogę być kimkolwiek sobie wymarzę. Wzrastałam na tych słowach. Ale wiem, że niewiele z nas ma taki fajny start.

Jakim byłaś dzieckiem?

Żywotnym (śmiech). Od zawsze wszędzie było mnie pełno. Wszystkiego chciałam spróbować. Śpiewałam, grałam na gitarze, recytowałam, grałam w piłkę nożną, koszykówkę. Aktorstwo to była wypadkowa dotychczasowych zajęć. Naturalna kolej rzeczy.

Mama była twoją idolką?

Zawsze była i wciąż jest dla mnie wzorem. Mimo że w czasie, gdy byłam nastolatką, często była nieobecna, nigdy nie usłyszałam od niej: nie rób tego, to jest bez sensu, po co, zostań w domu, na to się nie zgadzam. Dmuchała wiatr w moje żagle.

Trzy cechy, które ją określają i które odziedziczyłaś po niej?

Pracowitość, przedsiębiorczość, kreatywność.

Czyli artyzm wyniosłaś z domu.

Cała moja rodzina, chociaż nie mają wykształcenia kierunkowego, jest bardzo umuzykalniona i związana ze światem artystycznym. Moja prababcia pisała wiersze, mój dziadek to prawdziwa dusza towarzystwa, konferansjer z krwi i kości, mistrz atmosfery, tata ma bardzo dobry słuch i w dzieciństwie grywał na harmonii. Mama w młodości śpiewała, teraz w wolnych chwilach zajmuje się malarstwem, plecie makramy. Mieszanka tych genów skumulowała się we mnie. Dodałam do niej garść odwagi i uwierzyłam, że mogę uprawiać ten zawód.

Czerpiesz ze źródła, wracasz do korzeni. Dziś młodzi ludzie często odrzucają przekonania poprzednich pokoleń. Są według nich „boomerskie”.

Z czasem postrzeganie rzeczywistości i świata się zmienia. Nie chcę oceniać całegopokolenia, ale ja uwielbiam starszych ludzi i rozmowy z nimi. To chodzące encyklopedie pełne życiowej wiedzy. Wystarczy pozwolić im mówić i po prostu słuchać.

Ty im pozwalasz?

Owszem. Byłam kiedyś wolontariuszką w hospicjum. Historie moich podopiecznych chłonęłam jak gąbka. Możemy się nauczyć od nich życia, szacunku do dnia codziennego, wdzięczności za to, co mamy. Zrozumieć, że życie jest kruche i szybko przemija. To bardzo cenna lekcja, którą każdy z nas powinien wyciągnąć.

Klaudia Koścista
Klaudia Koścista
Źródło: TVN

Klaudia Koścista: zawsze byłam kolorowym ptakiem, ale niektórzy woleli odcienie szarości

Od starszych kobiet mogłaś się wiele nauczyć. A rówieśniczki? Jak traktowały cię, kiedy zaczęłaś się wyróżniać? Przekonałaś się na własnej skórze, że „girl power” istnieje, czy okres twojej szkoły przypominał bardziej komedię „Wredne dziewczyny”?

Szkoła to jest dżungla. Szybko zrozumiałam, że nie każdy będzie mnie lubił i tym bardziej – nie każdy będzie wspierał. Zawsze byłam kolorowym ptakiem, ale niektórzy woleli odcienie szarości. Oczywiście w szkole były osoby, które mnie wyśmiewały.

Czułaś się samotna?

Czasem. Pewnie jak każdy. Ale miałam wokół zaufanych ludzi – koleżankę, z którą dzieliłam ławkę i grupę teatralną, z którą się trzymałam.

Oni tworzyli twoją bezpieczną przestrzeń?

Tak, to była moja bezpieczna przestrzeń, mój azyl. Nie oceniali. Czułam się dobrze ze swoją wrażliwością. Mogłam ją kształtować z dala od okrucieństwa, z jakim muszą mierzyć się młodzi ludzie.

Gdybyś miała wskazać powód, dlaczego tak jest…

Wskazałabym hormony. We wszystkich buzują. Każdy ma jakąś swoją wizję wszechświata i przeświadczenie, że jest wyjątkowy, stworzony do wyższych celów. To bardzo trudny okres, do którego nie chciałabym się cofnąć.

Nigdy?

Nigdy. Szkoła nie była moim ulubionym miejscem, chociaż to był ciekawy czas w moim życiu.

To co pomogło ci przetrwać?

Pasja. Ona może pomóc i ukształtować człowieka. I zbliżyć do ludzi, którzy kierują się tymi samymi wartościami.

I znów wracamy do aktorstwa. Pamiętasz swój pierwszy casting?

(śmiech) Nie.

Nie wierzę. Jak można nie pamiętać „pierwszego razu”?

Naprawdę nie pamiętam. Tych castingów przeszłam już tyle, że mieszają mi się i zlewają w jedną masę. Ale mogę opowiedzieć po krótce, jak to wygląda.

Poproszę.

Pandemia wiele zmieniła. Wcześniej większość castingów odbywała się osobiście. Później zostaliśmy zmuszeni do działania zdalnie, a teraz okazuje się, że ten model się sprawdza. Produkcja oszczędza pieniądze, aktorzy oszczędzają czas. I dostajemy feedback.

Wcześniej go nie było?

Nie.

Przykre.

I demotywujące. Niektórzy przygotowują scenografię, kostium, nagrywają niemal krótkometrażowy film. Zaangażowanie, by dostać w ogóle szansę na drugi etap, jest ogromne.

No dobra. A pamiętasz pierwszą porażkę na castingu? Odrzucenie boli?

Boli.

Do czego można to porównać?

Hmm… Chyba do rozmowy kwalifikacyjnej, podczas której przyjęli innego kandydata. I to w sytuacji, kiedy od roku nie masz pracy, chodzisz od drzwi do drzwi i wszędzie słyszysz „nie”.

Co jest najgorsze?

Chyba to, że często nie ma konkretnego powodu odmowy. Po prostu „nie” i już. I kropka. Emocje są bardzo duże, często negatywne i niestety są nieodzownym elementem tego zawodu.

Co robić, żeby nie popaść w depresję?

Higieną pracy dla każdego aktora czy aktorki powinna być terapia.

Ty się zdecydowałaś?

Tak. I fotel terapeuty pozwala mi poradzić sobie z trudnymi emocjami po odrzuceniu i przekuć to w coś, co będzie mnie motywować, a nie ściągać w dół.

Klaudia Koścista
Jest gwiazdą nowego serialu TVN
Klaudia Koścista
Źródło: MWMEDIA

Klaudia Koścista: higieną pracy dla każdego aktora powinna być terapia

Są produkcje ambitne, w których chcesz wziąć udział, bo wiesz, że się czegoś nauczysz. Bo scenariusz jest świetny, obsada wybitna, a reżyser – od zawsze marzyłaś, żeby u niego zagrać. No i są też produkcje bardziej, nazwijmy to, komercyjne, które może nie prezentują się dobrze w aktorskim CV, ale pozwalają opłacić czynsz i wypełnić lodówkę. Jak żyć, żeby przeżyć i nie dać sobie przypiąć łatki?

No nie oszukujmy się – łatwo nie jest. Tylko niewielki procent aktorów ma komfort wybierania projektów.

A reszta?

To jest normalne, że budując karierę trzeba przebrnąć przez pewne etapy. Ja jestem niezmiernie wdzięczna i dumna, że gram. To było moje marzenie i cieszę się, na każdy nowy projekt i każdą kolejną szansę zmierzenia się z nową rolą.

Nie boisz się szufladki?

Moja twarz jest na tyle plastyczna, że jestem w stanie bardzo różnie wyglądać. Moi bliscy często mnie nie poznają. (śmiech)

Wiatr wieje w dobrą stronę?

Uważam, że jestem w bardzo dobrym miejscu, nie jestem bezrobotna (śmiech).

Tobie się udało, ale wielu młodych aktorów nie ma tyle szczęścia. Trudno o angaż w dobie mody na zatrudnianie influencerów, których zasięgi mają zwabić ludzi do kin.

Warto pamiętać, że każdy projekt niesie za sobą ogromne ryzyko finansowe. Wierzę, że widzowie nadal chcą oglądać fantastyczne rzeczy a jakość, rzemiosło, sztuka i pasja są w stanie przełożyć się na cyfry.

Jest w Polsce jakaś aktorka, której kariera ci imponuje?

Wiele z tych historii jest naznaczonych ogromnym bólem i poświęceniem, ale na roku mówili na mnie Danuta Stenka.Bardzo mi to schlebiało. Ale od jakiegoś czasu mam problem ze znalezieniem jednej takiej osoby, ponieważ ciężko mi patrzeć na samą karierę. Za „sukcesem” często kryje się wiele bólu. Ten zawód potrafi dużo dać, ale jeszcze więcej zabrać.

To znaczy?

Często za sukcesem stoi albo brak obecności w domu rodzinnym, albo jakieś nałogi, albo problemy w relacjach damsko-męskich. Ten zawód jest naznaczony naprawdę wieloma tragicznymi historiami, więc ciężko jest mi patrzeć bez emocjina samą karierę, bo ona za każdym razem kosztuje wysoką cenę.

Boisz się, że ty też ją zapłacisz?

Tak, czasem się boję. Bo wiem, że ten zawód potrafi wciągać jak wir – emocjonalnie, psychicznie, życiowo. Wiem, że granica między kreacją a rzeczywistością bywa cienka, a presja ogromna. Ale jednocześnie wierzę, że można iść tą drogą świadomie. Otaczać się ludźmi, którzy dają oparcie. Mieć swoje granice, swoją codzienność.

Sława, rozpoznawalność, wielkie pieniądze są dla Ciebie równie ważne co sztuka?

Utrzymywanie się z zawodu to wielki przywilej, ale nie wykluczam innych opcji.

Na przykład?

Ciągnie mnie na przeciwległe bieguny. Brak bodźców, natura, zwierzęta. Rozpoznawalność to ogromne brzemię. Przyjaciółka z liceum przypomniała mi niedawno, że przecież „Zawsze chciałam być sławna”.

Tak było?

Nie pamiętam takiej siebie. Dziś to brzmi dla mnie jak echo młodzieńczej iluzji – wypowiedziane zanim zrozumiałam, czym ta ‘sława’ bywa naprawdę. Teraz nie szukam blasku, tylko drzwi, których jeszcze nie otworzyłam. Bo to, co nieznane i nieoswojone, jest dla mnie najczystszą formą rozwoju.

A co chciałaś udowodnić światu lub sobie, zdobywając sławę?

Na pewno to pragnienie sławy wzięło się z deficytów. Z kompleksów. Może z jakiegoś odrzucenia na tamtym etapie. 

Klaudia Koścista: kariera kosztuje wysoką cenę

Nadal masz kompleksy?

Oczywiście.

Czym dla ciebie są?

Azymutem. Drogowskazem. Pokazują mi, co mnie uwiera i nad czym jeszcze mogę popracować. Nie mam tu oczywiście na myśli kompleksów związanych z wyglądem, bo szkoda mi czasu na rozprawianie o tym, że mam za duży nos.

Ja bardzo lubię twój nos, uważam, że dodaje ci charakteru.

Jest charakterystyczny i chociaż go kocham, to nie jest to łatwa relacja (śmiech).

Widzisz w sobie materiał na gwiazdę, kiedy patrzysz na siebie w lustrze?

Tak. Codziennie wstaję, patrzę na siebie i mówię: Klaudia, będziesz międzynarodową gwiazdą rozpoznawalną na całym świecie (śmiech). Kiedyś ktoś powiedział, że dobry aktor nie musi być dobrym człowiekiem, ale dobry człowiek może być dobrym aktorem. I ja chcę być po prostu dobrym człowiekiem.

I dobrą aktorką?

I sumiennie wykonywać swoją pracę.

Jakie konsekwencje bycia aktorką są dla ciebie najtrudniejsze do przetrawienia?

Nie chciałabym nigdy funkcjonować w ten sposób, że muszę się zastanawiać, czy ktoś przyjaźni się ze mną, bo mnie lubi, czy jest przy mnie wyłącznie dla jakichś korzyści wynikających z tej znajomości. Ta niepewność w relacjach byłaby dla mnie bardzo trudna do zniesienia. Boję się też utraty zwykłej, codziennej wolności – że może przyjść taki moment, w którym nie będę mogła po prostu wsiąść do pociągu i porozmawiać z przypadkowo napotkaną osobą. A to są dla mnie bardzo ważne rzeczy – te nieoczekiwane, szczere spotkania, rozmowy z ludźmi, których nie znam. Cenię sobie możliwość bycia częścią świata, nie tylko obserwowaną z zewnątrz. Mam nadzieję, że wszechświat nigdy nie odbierze mi tej prywatności i autentyczności.

Aktorstwo to nie jest łatwy zawód dla kobiety. Miewałaś momenty, w którym profesja, jaką wybrałaś podkopywała twoją kobiecość?

Zdarzały się takie momenty. Czasem czułam, że moje ciało jest traktowane bardziej jako „materiał do pracy” niż coś, co ma prawo do granic, zmienności czy słabości. Wchodzenie w role, które wymagają odsłaniania emocji, a czasem i fizyczności, potrafi być trudne, zwłaszcza gdy wokół brakuje szacunku i zrozumienia. Zdarzało mi się , że ktoś kwestionował moją wartość. Ale właśnie dzięki takim sytuacją mogę uczyć się jak wyznaczać granice, słuchać siebie i chronić to, co we mnie najdelikatniejsze. Bo kobiecość to nie tylko siła sceniczna, to też czułość wobec siebie samej.

Klaudia Koścista
Klaudia Koścista
Źródło: MWMEDIA

Klaudia Koścista: słyszałam pytania "kiedy dziecko?", "kiedy ślub?"

A czym dla ciebie w ogóle jest kobiecość?

Dla mnie kobiecość to nie zestaw cech czy oczekiwań, tylko przestrzeń, w której mogę być sobą – zmienna, czująca, silna i delikatna jednocześnie. To zdolność do odczuwania głęboko, do bycia blisko ze sobą i z innymi. To intuicja, czułość, odwaga mówienia „nie” i równie wielka siła w powiedzeniu „tak”. Kobiecość to też akceptacja – własnego ciała, emocji, etapów, przez które przechodzimy, my jako kobiety. To coś, co noszę w sobie niezależnie od roli, stroju czy tego, jak patrzy na mnie świat.

Kobiety ciągle pytane są o plany na macierzyństwo. Tobie też zdarzyło się usłyszeć: „kiedy dziecko? Kiedy ślub”? Co odpowiadasz?

Tak, słyszałam te pytania nie raz – „kiedy dziecko?”, „kiedy ślub?”, jakby istniał jakiś scenariusz, który każda kobieta powinna realizować według określonego harmonogramu. A ja wierzę, że każda z nas ma prawo pisać własną historię – w swoim tempie, według swoich potrzeb, a nie cudzych oczekiwań. Odpowiadam zwykle z uśmiechem, że przyjdzie być może na to czas i przestrzeń. Najważniejsze według mnie, powinno być to, czy kobiety są w tym wszystkim prawdziwe – niż to, czy ktoś może odhaczyć kolejne punkty na liście „powinności”.

I co najgorsze: bez względu na to, jakie decyzje podejmą, zawsze są krytykowane. Nie chce mieć dzieci – egoistka, ma dużą rodzinę – nie wie, co to antykoncepcja? Idzie do pracy – karierowiczka, wychowuje dzieci – żeruje na zasiłkach. Zawsze nie tak. Jak myślisz, z czego to wynika i jak Ty do tego podchodzisz?

Mam wrażenie, że kobiety od wieków były oceniane przez pryzmat tego, jak dobrze spełniają oczekiwania innych – nie swoje. I nieważne, co wybiorą, zawsze znajdzie się ktoś, kto uzna, że mogłyby „lepiej”, „inaczej”, „rozsądniej”. To ogromna pułapka, w której kobiecość przestaje być wolnością, a staje się wiecznym testem do zdania. A ja? Staram się żyć tak, żeby moje decyzje wypływały z wewnątrz, nie z potrzeby przypodobania się światu. Bo jeśli idziesz własną drogą, to krytyka i tak się pojawi – ale przynajmniej wiesz, że to ty trzymasz kierownicę.

Krytyka dotyka kobiety nie tylko na tej płaszczyźnie. Z hejtem mierzą się również te, które np. otwarcie mówią o korzystaniu z medycyny estetycznej, jak i te, które przyznają wprost, że nie zamierzają walczyć z upływem czasu. Te, które malują się na co dzień i te, które stawiają na naturalność. „Pindrzy się” vs „Jest zaniedbana”.

Dla mnie to sygnał, jak bardzo kobieca wolność nadal budzi emocje. Bo kobieta, która wybiera po swojemu – jak wyglądać, jak żyć, jak się starzeć – jest niezależna. A niezależność bywa dla wielu niewygodna. Dlatego staram się nie żyć według cudzego gustu czy schematu. Wybieram siebie – dziś, taką, jaka jestem. I jutro też będę wybierać siebie, nawet jeśli komuś to nie pasuje.

Boisz się starości? Pytam pod dwoma kątami: zawodowym – mniej propozycji ról, prywatnym: tego, jak się zmieni twoje ciało, twarz, chorób, może śmierci? A może przyjmujesz życie z całym dobrodziejstwem inwentarza i żyjesz chwilą?

Nie boję się starości. Wręcz przeciwnie – trochę nie mogę się jej doczekać. Wyobrażam sobie, że będę miała długie, siwe włosy, całe ciało wytatuowane. Może będę mieszkać gdzieś blisko natury, może pisać listy, może tańczyć boso na werandzie. Wiem, że ciało się zmieni. Wiem, że mogą pojawić się choroby, ograniczenia, refleksje o końcu. Ale wierzę, że jeśli żyje się autentycznie i z miłością do siebie, to starość też może być pięknym etapem. Takim, w którym już nic nie trzeba udowadniać – tylko być. I to „bycie” mnie bardzo ciekawi.

podziel się:

Pozostałe wiadomości