- "Oszukać przeznaczenie: Więzy krwi" - o czym jest?
- "Oszukać przeznaczenie: Więzy krwi" - recenzje
- "Oszukać przeznaczenie: Więzy krwi" - gdzie i kiedy oglądać?
"Oszukać przeznaczenie: Więzy krwi" - o czym jest?
Wydawało się, że ten cykl powiedział już wszystko. Przez lata "Oszukać przeznaczenie" bawiło się losem bohaterów i cierpliwością widzów, serwując coraz bardziej wymyślne sposoby na to, jak śmierć potrafi dopiąć swego. Ale teraz – po 14 latach przerwy – wraca z nowym tytułem i nowym podejściem. I co zaskakujące: nie tylko działa, ale robi to z rozmachem, którego dawno w tej serii nie było.
Nowa część serii – szósta z kolei – trafiła do kin 16 maja. Za kamerą stanęli Zach Lipovsky i Adam B. Stein, duet, który zasłynął wcześniej thrillerem sci-fi "Odmieńcy". Tym razem dostali trudne zadanie – pracować nad serią, która słynęła głównie z widowiskowych scen śmierci. Ale udało im się wyciągnąć z tego coś więcej.
Fabuła? Klasyka z twistem. Grupa młodych dorosłych, lekko przyprószonych traumą i obowiązkami, zaczyna doświadczać serii "przypadkowych" wypadków. Szybko okazuje się, że śmierć znowu układa puzzle. A każdy ruch może być ostatnim. Brzmi znajomo? Pewnie. Ale to, co działa w tej odsłonie, to lekkość narracji, świeżość spojrzenia i przede wszystkim: tempo.
"Oszukać przeznaczenie: Więzy krwi" - recenzje
Na Rotten Tomatoes nowy film osiągnął imponujące 93% pozytywnych ocen, a na Metacritic – całkiem solidne 75 punktów. Recenzenci prześcigają się w komplementach. Alison Foreman z IndieWire pisze o filmie jako o "reboocie, który nie miał prawa się udać, a jednak robi to z zaskakującą łatwością".
"The Guardian" twierdzi wręcz, że "to najlepsza część serii, kropka".
Co poszło dobrze? Przede wszystkim inteligentne wykorzystanie schematów – nie rezygnując z charakterystycznych "łańcuszków śmierci", film bawi się oczekiwaniami widza. Buduje napięcie, ale nie zapomina o ironii. Reżyserzy wiedzą, że widz zna już reguły gry – i właśnie dlatego potrafią zagrać na nosie. W "Więzach krwi" po raz ostatni zobaczymy Tony'ego Todda w roli Williama Bludwortha – enigmatycznego grabarza, który od lat był żywym symbolem tej serii. Jego obecność to nie tylko mrugnięcie okiem do fanów, ale też wyraźny sygnał: coś się kończy, coś się zaczyna. Jego finałowy występ ma w sobie szlachetną melancholię i nadaje produkcji emocjonalnego ciężaru, którego nikt się tu chyba nie spodziewał.
Źródło zdjęcia głównego: Materiały prasowe