Ewa Florczak była u szczytu popularności, kiedy dołączyła do obsady serialu "07 zgłoś się", w którym główną rolę grał Bronisław Cieślak. Ewa Florczak wcieliła się wówczas w postać sierż. Ewy Olszańskiej, która wystąpiła w większości odcinków serialu. Widzowie szybko pokochali aktorkę za jej charyzmę, a także temperament, jednak rola milicjantki zaszufladkowała ją. Dziś Ewa Florczak jest nadal aktywna zawodowo. Od lat pracuje w teatrach, a także możemy zobaczyć ją w wielu filmach i serialach.
Jakiś czas temu w rozmowie z Aleksandrą Czajkowską dla cozatydzien.tvn.pl aktorka opowiedziała o swoich życiowych wyborach, oraz wróciła wspomnieniami do "07 zgłoś się".
Ewa Florczak o dzieciństwie, aktorstwie i "07 zgłoś się"
Aleksandra Czajkowska: Muzyka była z panią od dziecka, jednak ostatecznie wybrała pani aktorstwo.
Ewa Florczak: Tak, ja i mój brat nie mieliśmy wyjścia, urodziliśmy się w domu z fortepianem (śmiech). W tej chwili kompletnie nie gram, ale została mi pewna wrażliwość muzyczna, coś, czego nie da się nauczyć bez instrumentu, bez dźwięku, który roznosi się w całym domu. W późniejszej przyszłości bardzo to doceniłam.
Na początku studiowała pani filologię polską, którą przerwała dla aktorstwa. Jak zareagowali rodzice?
Byli załamani. Ja sama zrezygnowałam ze studiów, powiedziałam dość. Nie miałam możliwości nawet korzystania z czytelni uniwersytetu, bo po prostu tam gadałam (śmiech). Byłam na czarnej liście. Nie mogłam się przygotowywać do zajęć, więc podziękowałam.
I przyszedł czas na PWST w Warszawie.
Miałam fantastyczny rok. Studiowałam z Joanną Szczepkowską, Gabrielą Kownacką, Krystyną Jandą, Barbarą Winiarską, Ewą Ziętek, Sławomirą Łozińską, Emilianem Kamińskim, Stanisławem Banasiukiem, Pawłem Wawrzeckim. Byliśmy fajnym rokiem, byliśmy bardzo zżyci. Fantastycznie było z nimi studiować. Od czasu zakończenia studiów organizowaliśmy regularnie spotkania, ale niestety Gabrysi i Basi już z nami nie ma i Emiliana. Bardzo trudne sytuacje. Od czasu śmierci Gabrysi nie mogliśmy się zebrać, bardzo to przeżyliśmy, ale nadal czujemy taką potrzebę, żeby się widywać.
Wspomniałam tylko o studiach, a pani od razu wymieniła wszystkich z pamięci.
(śmiech) Taki zawód. Trudno ich nie pamiętać, tak wspaniali ludzie.
Rola Ewy Olszańskiej w "07 zgłoś się" pojawiła się zaraz po studiach. Czy wtedy wyobrażała sobie pani, że tak będzie wyglądać ta kariera? Że ta rola zostanie z panią na zawsze?
Nie, absolutnie. Kiedy kończyłam studia, już pracowałam w teatrze i grałam przedstawienia dyplomowe w szkole. Nagle dostałam wiadomość, że zapraszają mnie na zdjęcia próbne do serialu "07 zgłoś się". Zdjęcia odbywały się na stadionie SKR i tam było mnóstwo ludzi. Zostałam poproszona o odegranie scenki z jakimś facetem, wyszło całkiem dobrze. Kiedy czekaliśmy już na decyzję, w tym tłumie ludzi przyszedł do mnie ten facet i powiedział, że się udało i że będziemy grali razem. Ja kompletnie nie wiedziałam, kim on jest. W ogóle go nie poznałam, a on już miał pierwsze wystąpienia za sobą, ale dopiero kiedy ogłosili to oficjalnie, to zostaliśmy sobie przedstawieni, to był Bronisław Cieślak.
Wiele osób doszukiwało się romansu na planie między wami, a pani mówiła, że była jedną z niewielu kobiet, które się w nim nie kochały.
Ja myślę, że jedyną (śmiech). Po latach, kiedy już nie graliśmy razem, ale nadal się kumplowaliśmy ze Sławkiem [Bronisławem Cieślakiem przyp. red.] na jednym ze spotkań podsumowaliśmy naszą znajomość. Nie wiedzieliśmy, że to będzie nasze ostatnie spotkanie. Sławek powiedział wtedy, że właśnie tak bardzo ceni naszą znajomość, ponieważ jestem jedną z nielicznych osób, której absolutnie wierzy. Powiedział, że to dlatego, że nigdy nawet nie próbowaliśmy być razem. I to jest prawda. Ja również dzieliłam się z nim wieloma osobistymi rzeczami, ale nigdy nie wpadłam na pomysł, żeby z nim być.
Mówiła pani, że popularność była tak duża, że wszędzie słyszała pani, że jest tą Olszańską z "07". Pojawił się jakiś natarczywy fan?
Bywały takie sytuacje. Kiedy grałam w kabarecie na Nowym Świecie, przychodził ktoś i zostawiał dla mnie bukiet czerwonych róż, za każdym razem kiedy ja grałam. Po kilku razach bukiet czerwonych róż czekał na mnie również w teatrze. W końcu ten mężczyzna się ujawnił, przyszedł i przedstawił się, ale nie było ciągu dalszego (śmiech). Tych prezentów było mnóstwo, ale oddawałam je dziewczynom w garderobie, miałam duży dystans do tego.
Miałam też wiele próśb od fanów. Kiedy jeździliśmy z reżyserem Krzysztofem Szmagierem, Sławkiem i Jerzym Dziewulskim na spotkania fanów, to klasycznie do Sławka była najdłuższa kolejka dziewczyn po autografy. Dla niego to był horror (śmiech). Do Szmagiera też ustawiały się kobiety, a do mnie faceci, ale z prośbą. Przeważnie była to prośba o ułatwienie kupna telewizora. Myśleli, że skoro występuję w telewizji, to potrafię im załatwić telewizor (śmiech).
Spotkania z fanami nie męczyły panią? Jeździliście wówczas po całej Polsce.
One nas wszystkich trochę męczyły, ponieważ tam padały różne pytania niedotyczące serialu. To nie były pytania o "07 zgłoś się", tylko o to, jakie mam dzieci, jak je ubieram, co lubię jeść. Mało kto pytał o sprawy, które nas interesowały. Na tych spotkaniach był zawsze dziki tłum, czasami musieliśmy skłamać, że spieszymy się na spotkanie do innej miejscowości, żeby nas w ogóle wypuścili.
"07 zgłoś się" można śmiało dziś określić kultowym. Kiedy zorientowała się pani, że serial ma szansę stać się ponadczasowym?
Tak właściwie nigdy tego nie zrozumiałam. Teraz kiedy jest po rekonstrukcji cyfrowej, naprawdę się go dobrze ogląda, ale bardzo ważną rolę odegrała to kostiumografka Jola Jackowska, która musiała włożyć niesamowitą pracę i wysiłek, żeby znaleźć dla nas dobre ciuchy. W tamtych latach nie było materiałów, nie było dobrych sklepów, moda była żadna. Jola prosiła nas, żebyśmy przywieźli nasze prywatne ciuchy do wytwórni i ona wybierała, w czym będziemy mogli się pokazać. Oprócz tego zaangażowane były wszystkie koleżanki, które wyjeżdżały na Zachód, dostawały pełną listę tego, co miały kupić. Efekt jest taki, że teraz serial zyskuje coraz to młodszych fanów, jak to moje wnuczki mówią - "nie ma obciachu".
Serial "07 zgłoś się" wsadził panią w szufladkę i nie znalazł się reżyser, który chciałby panią z niej wyciągnąć.
Tak, ale jedynym reżyserem, który się oburzył na to, był Tadeusz Konwicki, który kręcił "Dolinę Issy". Powierzył mi rolę piastunki Tomaszka. A jednak wszyscy mi gratulowali roli w "07 zgłoś się", również Jerzy Gruza, który mówił: "Byłaś świetna, ale kojarzysz się". I tak było, kiedy wchodziłam na scenę w kabarecie czy w teatrze to zawsze słyszałam szum z publiczności: "to ta z 07".
Gdyby mogła pani podjąć taką decyzję jeszcze raz, zagrałaby pani w "07 zgłoś się"?
Oczywiście. To była niesamowita przygoda, poznałam świetnych ludzi, którzy zostali ze mną na długo. Z pewnością powiedziałabym tak. Ale kiedy grałam w serialu, moi znajomi z teatru i kabaretu zaczęli mieć do mnie pretensje. Mówili, że powinnam zrezygnować, bo gram milicjantkę. Mnie się zrobiło bardzo przykro. Oni tego ode mnie wręcz wymagali. Mówiłam, że na tym polega mój zawód, jestem w końcu aktorką, powinnam grać. I powiedziałam to na planie do Krzysztofa Szmagiera i Sławka, że moi bliscy znajomi mówią, że powinnam zrezygnować, że to jest nie na miejscu i jest mi przykro, nie wiem, co mam zrobić, a oni zaczęli się śmiać. Wkurzyłam się. Zapytałam, co w tym jest śmiesznego, a oni zaczęli rzucać nazwiska moich koleżanek i kolegów. Okazało się, że oni przychodzili do Krzyśka Szmagiera i prosili go o role w serialu, a on im odmawiał. I naprawdę wymienili każde nazwisko, każdą z tych osób wydawało mi się mi bliskich, którzy tak naprawdę mi zazdrościli.
Często trafiały się pani takie sytuacje?
Nie, tylko ta jedna, ale ona chwilę trwała. Byłam tym psychicznie bardzo zmęczona.
W wywiadach, które pani udzieliła, nie wybrzmiewało to, że karierę zaczynała pani od śpiewania.
Nagrywałam całe programy rozrywkowe, mam dużo nagrań piosenek. Później zaczęłam grać w filmach, serialach, w teatrach. Robię różne rzeczy. W kabaretach głównie śpiewałam piosenki, ale nikt tego nie połączył, że mogłabym grać i śpiewać. Zawsze było to osobno. I to właśnie m.in. spowodowało, że zaczęłam pracować nad własnym monodramem, żeby opowiedzieć o sobie.
"Jak w musicalu. Monodram w towarzystwie" miał już swoją premierę. Czego możemy się z niego o pani dowiedzieć?
Czesław Majewski gra, a ja śpiewam piosenki i opowiadam o różnych etapach mojego życia aktorskiego. Nie jest to forma wyłącznie monologu, jest jeszcze Filip Borowski, który prowadzi ze mną wywiad. Dlatego to "Monodram w towarzystwie", jako zaprzeczenie tej formy (śmiech).
Mówi w nim pani również o życiu prywatnym?
Nie. Uważam, że moje życie prywatne nie jest czymś, co powinno być wymieniane w mediach. Uważam, że to jest najbardziej poprawna forma, aby nie łączyć tych dwóch światów. To jest moja sprawa i nie chodzi o to, że to rzutuje na moje życie, ale nie powinnam ludziom mówić o prywacie. Widzowie powinni chcieć mnie oglądać za to, jaką jestem aktorką, a nie matką, żoną czy kochanką. Moim największym osiągnięciem jest fakt, że urodziłam dwoje wspaniałych dzieci i to wszystko, co mogę o tym powiedzieć. Widzę od wielu lat, jak moi znajomi mówią w mediach o dzieciach, albo na siłę ciągną ich w ten aktorski świat dla sławy i blichtru, a oni się kompletnie do tego nie nadają.
Źródło zdjęcia głównego: Archiwum prywatne Ewy Florczak