KINGA PARUZEL
Do udziału w programie od samego początku namawiał mnie mąż. Ja się wahałam. Brakowało mi pewności siebie. Jednak cała rodzina przekonywała mnie, że będzie to niesamowita przygoda i poznam nowych ludzi. Mieli rację!! Takich chwil, jakie spędziłam w programie Masterchef, i takich znajomości już chyba nigdy nie przeżyję. To były cudowne chwile jednak nie zawsze było kolorowo. Każde wejście do kuchni Masterchefa to dla mnie ogromny stres. Nie potrafiłam nawet przełknąć śliny.
Kiedy podjechaliśmy pod studio w Alwerni na początku było bardzo wesoło, poznawaliśmy się i rozmawialiśmy wszyscy o tym, co kochamy najbardziej, czyli o gotowaniu. Jednak czas do pierwszej konkurencji mijał nieubłaganie.
Im bliżej godziny "zero" tym atmosfera robiła się bardziej nerwowa. Jak w garderobach ujrzałam panów dźwiękowców wiedziałam, że za niedługo zaczniemy zabawę. I zaczęło się!
Przekraczając wielkie drzwi do ogromnego studia zobaczyłam stół długi na 40 metrów, deski, noże i miski. Wszyscy zastanawiali się co będziemy musieli zrobić. Moje błąkające myśli obudził głos Pani Magdy który zapowiedział konkurencję!
Zrobiłam wielkie oczy jak zobaczyłam tir z cebulą, a jeszcze większe, gdy szef Michel zaczął tłumaczyć jak ją kroić. Starłam się zapamiętać wszystkie szczegóły, aby nie przynieść sobie wstydu.
Kiedy każdy z nas wziął worek, stanęliśmy w jednym rzędzie i czekaliśmy na START, ja cały czas walczyłam ze stresem. Myślałam tylko o tym, aby nie pociąć sobie palców. Niedaleko mnie stał "dzięcioł”. Boże, jak on mnie przerażał! Pracował tak szybko i tak głośno, że pogrążał mnie w moim krojeniu cebuli. Najgorsze było dla mnie pierwsze 20 min. Ręce drżały jak tylko jury przechodziło za plecami.
Po tym czasie uspokoiłam się i wiedziałam że muszę po prostu idealnie pokroić cebulę, nie musi to być szybko ale musi to być dobrze. Kiedy jury podeszło do mnie i położyło ręce na moich ramionach - zesztywniałam.
Jak usłyszałam że przechodzę dalej - nie wierzyłam! Dopiero na podeście, w oczekiwaniu na kolejnych uczestników, powoli zaczęło docierać do mnie, że kolejny etap za mną:) Zapach cebuli w studio pozostał tam chyba na długo! Na rękach czułam go jeszcze 2 dni!!!!!
Podczas tej konkurencji odpadła Barbara Haras, z którą mieszkałam w hotelu, która również pochodzi ze Śląska. Poczułam więc ogromny smutek, gdy widziałam jak opuszcza program. Po całym dniu znalazłam, na hotelowym łóżku, kartę od niej. Mam ją do dziś!
Kolejną konkurencją było "jajko" - miałam setki pomysłów. Wiedziałam, że chce zrobić coś na słodko. Wszyscy dookoła robili jajko w koszulce, a ja chciałam być inna. Początkowo planowałam zrobić zupę „Nic” lub tradycyjny śląski deser o nazwie szpajza. Jednak kiedy usłyszałam, że mamy do dyspozycji jedno jajko, moje wizje przestały być realne! Kiedy brałam jajko najważniejsze było dla mnie aby się nie potłukło - po raz pierwszy w życiu jajko było tak ważne!
Gdy stałam i czekałam na werdykt byłam pewna, że moja przygoda już się skończyła. Pamiętam, jak strasznie chciało mi się płakać ale walczyłam z tym aby nie było moich łez na antenie. To była taka wewnętrzna walka: z jednej strony myśli, że nie ma co czuć się rozczarowanym, bo to tylko zabawa, a z drugiej strony chęć pokazania się z jak najlepszej strony i zawód dla samej siebie:( Kiedy Pani Magda powiedziała że jestem w 14tce pierwszej, polskiej edycji Masterchef nie wierzyłam w to co się dzieję. Zresztą do dzisiaj czuję się jakby ktoś tylko opowiedział mi tą historię, a ja cały czas o niej myślę:)Podczas programu poznałam 39 osób - jednych bardziej, drugich mniej. Każda z nich jest ogromnym pasjonatem “kuchni”, każdego pamiętam i miło wspominam.
Natomiast finałowa 14 to fantastyczni ludzie, kucharze, niesamowite osobowości i przyjaciele. Na uwagę zasługują również wszyscy pracujący przy produkcji, którzy pozwolili nam czuć się swobodnie w tych obcych dla nas warunkach - są wspaniali! DZIĘKUJĘ: