Uczestnicy wielkiego wyścigu „Ameryka Express” zostali porwani do gry od samego początku. Tyle tylko, że dosłownie. Pary, które z zasłoniętymi oczami zostały rozwiezione ciężarówką w osiem różnych punktów, musiały w ulewnym deszczu przedostać się do głównej drogi i znaleźć transport do miasteczka Otavalo, gdzie czekała pierwsza misja. Dopiero kiedy udało im się zdobyć drogocenny, złoty naszyjnik od miejscowych ekwadorskich kobiet, mogli przepakować się w programowe plecaki i ruszać do punktu kontrolnego gry, znajdującego się w stolicy Ekwadoru, Quito.
W pierwszym punkcie kontrolnym, na najszybsze trzy pary czekało pierwsze zadanie, podczas którego można było zdobyć amulet wart pięć tysięcy złotych. Zdobycie pinaty zawieszonej na dwumetrowym słupie i wykonanie polecenia ukrytego w środku okazało się bardzo trudne i wyczerpujące.
Pierwszy nocleg i kolacja w Ekwadorze były chłodniejsze i skromniejsze, niż spodziewali się zmęczeni autostopowicze.
Wcześnie rano trzeba było ruszyć dalej, żeby walczyć o immunitet, który gwarantował awans do trzeciego odcinka i odpoczynek podczas kolejnego dnia wyczerpujących zmagań.
Najpierw należało wykonać kolejne misje. Bieg po mieście w gigantycznym ponczo oraz przebieranie figurki Jezusa, który według ekwadorskiej tradycji zdobi salon, przebrany za pana domu, to tylko wstęp do mozolnej wspinaczki pod posąg Maryi, znajdujący się na 200 metrowym wzgórzu, królującym nad jedną z najwyżej położonych stolic na świecie. Zdrowie jednego z uczestników było poważnie zagrożone.
W końcu wszystkie pary zameldowały się na mecie pierwszego etapu. Zwycięzcy z radością udali się na egzotyczną wycieczkę po dorzeczu Amazonki, a siedem pozostałych par zdało sobie sprawę, że opowieści uczestników poprzednich edycji nie wystarczyły, aby przygotować się do morderczego wyścigu do starożytnej stolicy Imperium Inkaskiego - Cuzco.