Wspomnienia Mikołaja Reya z 7 odcinka!

Co wytrąca z równowagi Mikołaja Reya?
Co wytrąca z równowagi Mikołaja Reya?
„…tym razem statek nie rozbił się szczęśliwie na karaibskiej wyspie, ale utonął w zimnym i szarym morzu grzybowym”, czyli wspomnienia Mikołaja Reya z 7 odcinka MasterChef!
Mikołaj Rey
Mikołaj Rey
Źródło: Fot. TVN/Bartosz Siedlik

Na krakowskim rynku czuję się jak u siebie w ogródku. Często spotykam się tu z przyjaciółmi. Tutaj też, w Bazylice Mariackiej, odbył się mój ślub. Jest to miejsce z którym wiążę bardzo wiele ciepłych wspomnienia, zarówno towarzyskich, jak i kulinarnych… Kiełbaski, wino grzane, oscypki, szaszłyki…Mniam!Nie sądziłem jednak, że sam kiedyś będę grillować na rynku!!!Tego dnia, wchodząc na rynek, dotarło do mnie, że uczestniczę w nagraniu czegoś naprawdę wielkiego! Prawie połowa rynku zamieniła się w kuchnię! Na środku placu stały nasze stanowiska pracy, spiżarnia, tir Masterchefa. Gdy zobaczyłem to wszystko, pomyślałem: O Kurka....!!!!! To było niesamowite! Chwilę później dostrzegliśmy naszych jurorów. Gdy wytłumaczyli nam na czym będzie polegało nasze kolejne zadanie, poczułem się jakbym spadał z drzewa. To wszystko było dla mnie takie nierealne! Czułem się jak aktor jakiegoś filmu!!!!!Szok był ogromny! Trzeba było jednak szybko zejść na ziemię i zabrać się do roboty. Przez całą konkurencję byliśmy bardzo skupieni na zadaniu. Wszystko szło nam bardzo dobrze. Michel pomógł nam w podziale obowiązków, Magda instruowała w jaki sposób kroić mięso. Na rynku było nas mniej, niż na poligonie. Mieliśmy również mniej sprzętu. No i te 2,5 godziny na wykarmienie 201 ludzi!!!! Takich rzeczy nie robi się na co dzień! Pomoc jurorów przydała się więc bardzo! Zwracali oni uwagę na detale, które w gruncie rzeczy odgrywały bardzo dużą wagę w całym procesie przygotowywania potraw, a których my nie zauważaliśmy. Bez nich, mogliśmy nie zdążyć ze wszystkim na i byłby wstyd, szczególnie że obserwowało nas bardzo wielu ludzi.Na rynku zgromadziła się spora publiczność i to była dla nas nowość. Co chwila słyszałem ludzi, którzy krzyczeli moje imię, kibicowali i gwizdali… To było niesamowite!I nagle….huk, grzmot jakby zbliżała się ogromna burza, jakby mega wiertarka próbowała się przebić przez płytę rynku. No i te gołębie!!! Patrzymy, a tu…. TTTTTTTTAAAAAAAAAAKKKKKKKKKK, bikerzy i ich przepiękne motory. Czułem się jakbym brał udział w jakiejś hollywoodzkiej superprodukcji! Motory jednak nie były prowadzone przez aktorów, tylko przez prawdziwych ludzi. No i te maszyny - jeżdżące dzieła sztuki… Wzruszyłem się na dźwięk, wydobywający się z tych pięknych pojazdów. To było jak symfonia. Sam Beethoven by sie wzruszył. Po prostu niespodzianka nie z tej ziemi!Sam byłem zdziwiony własną reakcją. Nie sądziłem, że jeszcze jest mnie coś w stanie tak zaskoczyć.Wracając do samej konkurencji… Naszej grupie nie udało się wygrać, dlatego musieliśmy wziąć udział w kolejnym teście. I tu zaczął się horror. No bo wyobraźcie sobie: 2,5 min. na wybór produktów, wszystkich garnków i innych przyrządów. Tego inaczej się nazwać nie da jak tylko horror.

W spiżarni nic nigdy nie jest w tym samym miejscu, także człowiek nigdy nie wie gdzie czego szukać. Miałem koncepcję, żeby zrobić hamburgera z grillowanymi warzywami i z crustee (czyli z tym, z czym zapiekał swoje żeberka jagnięce - Kurt Scheller). Nie znalazłem jednak koziego sera i bułki tartej. No i po raz kolejny zgubiłem się kompletnie! Zanim zdążyłem się zastanowić co mogę zrobić zamiast tego, Michel ogłosił, że nasz czas w spiżarni dobiegł końca. Wyszedłem. Jurorzy pytali jeszcze czy mam wszystko, ale ja już zapomniałem co w ogóle chciałem przygotować i szedłem dalej. Dopiero po chwili przypomniało mi się, że zapomniałem ze spiżarni całego koszyka. Było już jednak za późno żeby po niego wrócić. Oprócz michy pieczarek i 2 blenderów nie miałem nic. Na szczęście Miłosz pożyczył mi patelnię...Spróbowałem zrobić krem z grzybów, ale dałem za dużo wody i nie zredukował się na czas. Zostało półtorej minuty, więc wrzuciłem do zupy jeszcze surowe grzyby, żeby wszystko zagęścić. Zblendowałem wszystko, ale nie doprawiłem. Czas minął…

Mea culpa! Straciłem głowę! Tym razem statek nie rozbił się szczęśliwie na kraibskiej wyspie, ale utonął w zimnym i szarym morzu grzybowym. Cóż…..It’s time to say goodbye! jak to tak pięknie śpiewają Andreas Bocelli i Sarah Brightman. Mogę tylko być zły na siebie... Przeżyłem cudowną przygodę, poznałem wspaniałych ludzi. Nie mam na myśli tylko 14tki, czy 40tki, ale również całą ekipę! Dziękuję Wam za wszystko! Jesteście w moim sercu! Genialne wspomnienia z Wami związane, wciąż we mnie promieniują.Teraz zaczyna się kolejny etap w moim życiu. Ze spokojem w duchu, odwagą i nadzieją w sercu idę naprzód kierując się słowami Matki Teresy: "Lepiej jest zapalić świece, niż przyklinać ciemność."Pełen optymizmu żegnam się z Wami. Chciałbym jednak, tak na koniec, przytoczyć jeszcze 2 sentencje: " Naszym światem rządzi prawo miłości. Gdyby rządziło nim prawo nienawiści, dawno by już nie istniał” (Ghandi), „Miłość jest królową cnót. Jak perły złączone są nitką, tak cnoty połączone są miłością” (Ojciec Pio). Dzięki tym słowom, nigdy nie tracę nadziei i idę naprzód.

Pozdrawiam Was! Dziękuję tym , którzy mi tak bardzo kibicowali oraz tym, od których usłyszałem słowa krytyki. Krytyka bowiem zawsze daje do myślenia…Trzymajcie się ciepło i może do zobaczenia?:)

Mikołaj Rey z MasterChef ;-)

podziel się:

Pozostałe wiadomości