Niedawno został Pan nominowany do nagrody „Teleekranów”. Jak Pan ocenia swoje sukcesy spowodowane grą w serialu z perspektywy ukochanej gry w teatrze?W teatrze też wielokrotnie było mi miło, gdy ktoś doceniał jakąś moja rolę, czy cały sezon. Miałem kilka takich satysfakcji, m.in. podczas pracy w Jeleniej Górze czy Poznaniu. Staram się mieć jednak do nagród odpowiedni dystans, bo wiem, że to są rzeczy chwilowe i nie można się w nie zapatrzeć – trzeba się rozwijać dalej. W roli Romana Hoffera najbardziej satysfakcjonuje mnie to, że ta postać uległa pewnej ewolucji. Cieszę się też, że ta postać pojawiła się już we mnie, że ją w siebie „wciągnąłem”. Nie żyję życiem Romana, ani Roman moim, ale dopuściłem go bardzo znacznie do swojej psychiki.A propos tego o czym Pan zaczął mówić – pomyślałam sobie, że w tym serialu są dwie grupy postaci i odtwarzających ich aktorów: dobranych na zasadzie charakterologicznego podobieństwa oraz... na przekór temu. Roman Hoffer, zwłaszcza w początkach serialu, to oschły, antypatyczny facet, a pan jest tak kontaktowym, sympatycznym człowiekiem. Trochę udało się jednak Panu tego zimnego Romana „ocieplić”...Ta postać była napisana jako twardy ojciec, który ma problemy, żeby się porozumieć z własnymi dziećmi. Tło na jakim Roman był najczęściej pokazywany to była rodzina, mniej firma, w której uchodził zresztą za fachowca. To w sytuacjach rodzinnych widzowie oglądali i poznawali go najczęściej. Szczerze mówiąc na początku granie tej postaci było dla mnie pewnym dyskomfortem – ja się z nią zupełnie nie zgadzałem. Bo ja mam tylko taką gębę! (śmiech) Dlatego jestem obsadzany w rolach zbirów itp. Ale wracając do Romana, pomyślałem sobie tak: a gdyby chodziło o to, że ten człowiek bardzo chce okazywać uczucia, ale po prostu n i e u m i e ? Wtedy pojawi się dodatkowy bardzo ciekawy rys tej postaci. Wtedy pojawił się też wątek Ewy, która wydobyła z Romana trochę ciepła. Scenarzyści chyba połapali się, że nie ma sensu iść dalej jedynie w tego twardego, oschłego tępaka, bo takie role sprawdzają się tylko przez pewną ilość odcinków – potem za bardzo męczą. Dłużej nie było sensu iść w tym kierunku, rodzina Hofferów zasługuje na więcej miłości.A na ile Pana zdaniem aktor ma prawo wpływać na scenarzystę czy reżysera, jeśli nie podoba mu się jego postać?Ja nigdy nie poszedłem do scenarzystów z pretensją „proszę mi to zmienić, ja tego nie będę grał”. Po prostu zacząłem grać z założeniem, że Roman jest pełen miłości, wrażliwości, kocha swoje dzieci nad życie. I to się zaczęło siłą rzeczy uzewnętrzniać. Roman w ciągu pierwszych stu odcinków się zmienił, choć i dziś pokazuje „kanty” swojej natury – ale przecież byłoby dziwne, gdyby zmienił się nie do poznania. Ostatnio przydarzyła mi się zabawna rzecz: podczas prowadzonych przeze mnie warsztatów teatralnych dla młodzieży jedna z gimnazjalistek powiedziała, że nie zgadza się z tą postacią i nawet kłóci się na ten temat ze swoją mamą. Powiedziałem: „O, to fajnie. To znaczy, że macie pokoleniową różnicę zdań i możecie sobie o tym podyskutować.” Jej mama broniła decyzji Romana, ponieważ dziecku w wieku kilkunastu lat tylko wydaje się, że wszystko wie. Ucieszyłem się, że ta postać wywołuje takie dyskusje, pozostawia w widzach jakieś ślady.Często zdarza, się że widzowie zaczepiają Pana i utożsamiają z Romanem?Ostatnio zaczepiła mnie na ulicy jedna pani, która miała pretensje, że jestem taki surowy wobec Marty (to było w czasie emisji wątku o konflikcie na tle spędzania przez nią nocy w mieszkaniu Filipa). To, że ludzie są agresywni wobec aktorów, którzy grają „czarne charaktery” jest śmieszne, ale i przykre – dlatego ja nie lubię grać negatywnych postaci. (śmiech)Prywatnie jest Pan ojcem kilkunastoletnich bliźniąt. Czy rola Romana pomaga jakoś Panu w nawiązaniu z nimi lepszego kontaktu, w zrozumieniu ich problemów?Ja, Waldek Obłoza, mam trochę inny pogląd na wychowanie dzieci niż Roman Hoffer. Zakładam, że dzieciom trzeba więcej ufać, na tym opierać wzajemne relacje. Ponieważ jak już na samym początku założymy, że dziecku nie można ufać, to ono tak właśnie będzie postępowało, żeby tego dowieść – będzie oszukiwało rodziców itd. Sytuacja z moimi dziećmi jest specyficzna, ponieważ ja nie mieszkam z nimi na co dzień: mieszkają z matką, ale przyjeżdżają do mnie na wszystkie możliwe okazje. To, jakim jestem ojcem jest dla mnie ściągawką do grania mojej roli: „zrzynam” z mojego życia prywatnego totalnie, a nawet wprowadzam swoje słownictwo itp.Podobno chciałby Pan zrobić monodram teatralny?Szukam cały czas tekstu, który na tyle by mnie zaintrygował, żeby całkowicie się w nim zanurzyć. Nie umiem niczego robić powierzchownie, więc musze znaleźć coś, co rzeczywiście będzie mnie „rajcowało”. Na razie to rola w „Na Wspólnej” tak mnie „kręci”, że ciągle mam coś w niej do zrobienia. Jeżeli chodzi o teatr to wciąż gram w spektaklach, które zrobiłem wcześniej, odpuszczam sobie natomiast udział w nowych premierach, bo przygotowania byłoby trudno pogodzić z pracą na planie serialu. Ja zresztą teatrem zdążyłem się już sporo nasycić. W mojej karierze teatralnej na szczęście nie zastygłem w jednym teatrze jak lawa, tylko sporo pracowałem w różnych miejscach. Najpierw pojechałem do Jeleniej Góry, gdzie grałem bardzo dużo ważnych ról, potem Poznań, Teatr Rozmaitości w Warszawie, po drodze Wrocław – naprawdę już się nagrałem. Trochę mi się też przewartościowały różne sprawy – do tej pory obsadzano mnie w rolach bardzo ekspresyjnych, teraz, w wieku średnim, chciałbym pograć trochę inną energią. Ale muszę jeszcze do tego dojrzeć. Jak będę gotowy, to się na pewno coś wydarzy. Na wszystko przychodzi właściwy czas.Jak się Panu gra z Joasią Jabłczyńską i Kaziem Mazurem?Bardzo fajnie mi się z nimi pracuje. To są młodzi ludzie, bardzo komunikatywni, w związku z czym zawsze sobie obgadamy każdą scenę, uzgadniamy wspólnie o co nam w danej scenie chodzi. Robimy taką krótką analizę literacką. Ciągle coś wspólnie odkrywamy, dlatego ta praca jest taka przyjemna. Czasami kombinujemy, jak coś zagrać „przeciwko tekstowi”, a to też jest duże wyzwanie. (śmiech)Podobno najlepiej relaksuje się Pan przy dobrej lekturze – czy to Pana ulubiony sposób spędzania wolnego czasu? I jakie są Pana „książki życia”?Nie mam takich książek. To znaczy: to się zmienia. Kiedyś fascynował mnie Sienkiewicz, potem Dostojewski, teraz jestem na etapie książek Dalajlamy. Czytam właśnie „Uzdrawianie gniewu”, bo zafascynowało mnie, jak buddyści radzą sobie z negatywnymi emocjami – sam jestem człowiekiem impulsywnym, co by się akurat zgadzało z Romanem. (śmiech) Ale staram się nad tym pracować. Literaturę dobieram w zależności od potrzeb, w tej chwili jestem na etapie fascynacji literaturą ezoteryczną, pozytywnego myślenia, afirmacji. Oczywiście beletrystyka jest nadal w kręgu moich zainteresowań.Czy pozytywne myślenie pomaga Panu być optymistą w swoim zawodzie, który niesie ryzyko czekania na propozycje? Pomaga mi etos, który został mi zaszczepiony w szkole teatralnej. Wszystko ma swój porządek i czas, na wszystko trzeba być gotowym. Jeśli teraz gram rolę Romana, to znaczy, że byłem gotowy na to. Pozytywne myślenie daje mi siłę do rozwoju, daje wiarę, że sam siebie mogę jeszcze zaskoczyć czymś nowym. Pozytywne myślenie przygotowuje mnie również na nieuniknione w życiu „dołki”. Teraz przeżywam dużą satysfakcję zawodową i doceniam ją, bo wiem jaka to jest pozytywna energia, ile ona daje siły na przyszłość. Tego nie można odrzucać, to trzeba chłonąć.Jeszcze niedawno w wywiadach mówiłem jaki jestem szczęśliwy w życiu osobistym, a teraz to się pochrzaniło – i to jest taki ewidentny „dołek”. Natomiast w życiu zawodowym, proszę: nominacja do nagrody. Wszystko to się w życiu przeplata. Czasami, niestety, afirmujemy jakąś część naszego życia, zaniedbując inną. Trzeba na to uważać, wszystko jest istotne. Trzeba mieć właściwe proporcje. Mnie zawsze fascynował Adam Małysz. To jest przykład człowieka, jakim chciałbym być. On ma w sobie prostotę, uczciwość wobec ludzi i siebie, ogromną siłę ducha i przede wszystkim nie komplikuje sobie niepotrzebnie życia. W życiu trzeba po prostu wyważyć proporcje. Amen.Dziękuję za rozmowę.