- Producenci zaoferowali mi możliwość nakręcenia przynajmniej 214 odcinków przez rok Dzięki temu będę mogła stworzyć kompletną postać Marii Zięby, rolę której powierzono mi do zagrania i - co się z tym wiąże - naprawdę zaistnieję na ekranie. Gwarancja pracy przez rok miała niebagatelne znaczenie. Nie będę musiała -tak jak wielu moich kolegów - czekać, aż kto do mnie zadzwoni i co mi zaproponuje.Jaka jest Maria Zięba?- To szalenie sympatyczna osoba. Jest przeciętną babą-Polką. Razem z mężem Włodkiem i córką Moniką tworzą statystyczną rodzinę. Mieszkają skromnie, pracują ciężko, lubią swoich sąsiadów. Maria jest dosyć energiczna. Chciałabym, żeby widz jakoś się z nią utożsamił i chętnie gościł ją u siebie w domu przez pięć dni w tygodniu.A czym Maria się zajmuje?- Przed laty była sprzątaczką w sierocińcu. Matkowała bohaterom, którzy teraz są już dorośli. Od jednego z nich dostaje mieszkanie w zamian za dozorcostwo. Oprócz tego dorabia sobie sprzątaniem w kamienicy przy Wspólnej.Włodka Ziębę, który jest mężem Marii, gra Mieczysław Hryniewicz. To chyba nie jest przypadek.- Tak nas skojarzono. W każdym razie oboje wygraliśmy zdjęcia próbne. Wydaje mi się, że tworzymy udaną parę. Miecia znam od tak zwanego dziecka. Razem zaczynaliśmy w Teatrze Narodowym u Adama Hanuszkiewicza. Od tamtej pory minęło już prawie trzydzieści lat. Teraz ta znajomość ułatwia nam pracę.Spodziewa się Pani, że w serialu "Na Wspólnej" odniesie sukces?- Wiem, że takiego serialu dotąd w Polsce nie było. Dziś jednak nikt nie jest w stanie przewidzieć sukcesu. Zdarzało się przecież, że wiele zupełnie udanych produkcji nie zdobywało oczekiwanej widowni i umierało śmiercią naturalną.Przyjęcie roli na pewno spowoduje przewrót w życiu Pani rodziny. Jak sobie to . Pani wyobraża?- Rzeczywiście, ja to nazywam fabryką. Na szczęście soboty i niedziele mam dla siebie. Te dwa dni w całości poświęcam na sprawy domowe. Szykuję obiady na cały tydzień. Są sznycelki mielone, sos do spaghetti, ryba, piersi z kurczaka itd. Za jednym zamachem gotuję przynajmniej cztery-pięć dań. Później potrawy dokładnie opisuję i zamrażam. W tej chwili mam na przykład trzy zupy. Każdy z domowników wybiera to, na co ma ochotę. Rano wystarczy tylko sięgnąć ręką, a po południu podgrzać.Czy przez całe życie była Pani tak świetnie zorganizowana?- Tak. Ja ten system mam już we krwi, więc "Na Wspólnej" nie spowoduje w moim życiu aż tak wielkiej rewolucji. Tyle tylko, że ja to wszystko robiłam w ciągu tygodnia. Teraz najbardziej brakuje mi piątku. Bardzo lubię robić zakupy na ryneczku, gdzie mam swojego pana Józia od ziemniaków, pana Tomka od ryb, panią Irenkę w warzywniaku, mam też "swoje" punkty z domowymi pierogami i z pysznym pieczywem. Wzięłam się więc na sposób: kupuję wszystko na zapas i też mrożę. Łącznie z chlebem. Nie mam innego wyjścia, bo moja rodzina jada wyłącznie pieczywo na zakwasie, bez żadnych ulepszaczy. Kupuje się je na wagę, tyle centymetrów, ile się chce. Jest naprawdę genialne.Niemożliwie rozpieszcza Pani swoją rodzinę! A z tego, co wiem, Pani córki są już dorosłe?- To prawda, moje córki są już dużymi dziewczynami. Starsza, Marysia, skończyła dziennikarstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Od czerwca jest magistrem i pracuje w telewizyjnej "Dwójce", w dziale promocji i reklamy. A młodsza, Zosia, studiuje w Niemczech biotechnologię molekularną. Właśnie dostałam od niej wiadomość, że zaliczyła na piątkę bardzo trudny egzamin z chemii.Gratuluję! Może być Pani dumna...- Jestem bardzo szczęśliwa, że mam takie dorosłe, mądre córki. Sądzę, że popełniłam wielki błąd, że nie urodziłam trzeciego dziecka. Trójka dzieci to takie większe dopełnienie rodziny. Oczywiście, moje dziewczyny często dawały mi popalić. Płakałam, przeżywałam stresy. Ale teraz, gdy sobie to przypominam, myślę, że nie ma idealnych dzieci. Najważniejsze, żeby były zdrowe i mądre. Jestem dumna z moich córek, z tego, co osiągnęły. Nie mówię, że doszły do pieniędzy, bo tak nie jest. Zdobyły wykształcenie, a to jest bardzo ważne.Słucham i zastanawiam się, jak udało się Pani stworzyć szczęśliwą rodzinę. Pani małżeństwo uchodzi za niezwykle udane. Pani koleżanki "przerobiły" wielu mężów, a Pani wciąż ma tego samego.- Przyznam się, że dosyć długo szukałam swojego pana Rysia. Wszystkie moje przyjaciółki ze szkoły, które wyszły za mąż bardzo szybko, na studiach lub zaraz po ich skończeniu, już zdążyły się rozwieść. Tymczasem ja cierpliwie rozglądałam się za mężczyzną, z którym mogłabym stworzyć dom i mieć dzieci. Najczęściej nie jest to pierwszy chłopak, jakiego poznaje się w życiu i w którym zakocha się dziewczyna. Trzeba mieć oczy i uszy otwarte i wiedzieć, czego się chce. Ja jestem takim typem, że wiem, o co mi chodzi i czego pragnę. Gdy spotkałam pana Rysia, wiedziałam, że to właściwy mężczyzna. On jeszcze musiał chcieć mnie...Dużo zależy jednak od kobiety.- Bardzo dużo zależy od jej charakteru i dbałości o mężczyznę. Od tego, czy w domu jest czysto, wysprzątane i pachnie świeżym ciastem lub pyszną zupą. Bardzo ważne jest to, czy można na niej zawsze polegać.Słowem, w domu kobieta nie może być gwiazdą. Nawet wtedy, gdy na co dzień uprawia zawód aktorki.- To, że w domu nie jestem gwiazdą, widać po moich rękach: są bardzo zniszczone. Prosto z kuchni idę do ogródka i grzebię w ziemi, zapominając o rękawiczkach. Włączam w biegu pranie, później muszę wykrochmalić pościel, bo nie wyobrażam sobie domu bez wykrochmalonej pościeli. Jestem osobą, która nie umie siedzieć z założonymi rękami. Zresztą nie znoszę bezczynności. Nie warto oglądać się na drugą osobę i liczyć, że ona wykona za nas robotę. Sama zakasuję rękawy i działam. Jedynie do pomocy przy sprzątaniu zatrudniam dziewczynę, bo inaczej nie dałabym sobie rady.Jaki jest Pani mąż?- Bardzo zajęty i zapracowany, konkretny, odpowiedzialny. Również dla niego dom jest najważniejszy.Myli Pani, że to jest klucz do sukcesu?- Wydaje mi się, że nie ma wspanialszego miejsca niż dom, do którego chce się wracać. To przecież tutaj człowiek łapie energię do tego, żeby być dobrym w pracy.Skąd w Pani tyle radości i pogody ducha? Urodziła się Pani z tym?- Bardzo możliwe. Moja matka była bardzo pogodną osobą. Moje córki również urodziły się uśmiechnięte. Wydaje mi się, że tak trzeba, że uśmiech to podstawa sukcesu. Bądź uśmiechnięty, to też spotkasz osoby, które się uśmiechają. Mam naturę katastrofistki i boję się, żeby się coś nie zepsuło. Jednak gdy przychodzą mi do głowy złe myśli, odrzucam je od siebie.A co Panią najlepiej odpręża?- Lubię sobie pobyć sama w domu. Pomyśleć, zastanowić się, poczytać. Nie włączam wtedy telewizora. Mam czas na przyhamowanie i wyciszenie się. W dobry nastrój wprawia mnie muzyka. W samochodzie słucham Radia Klasyka. W domu mąż włącza mi jaką dobrą orkiestrę symfoniczną. A już wieczorem godzinami mogę słuchać Elli Fitzgerald czy Nata Kinga Cole'a. Lubię też Ewę Bem i Ryszarda Rynkowskiego.