Byłem lekarzem duszy

Wywiad z Mieczysławem Hryniewiczem
Wywiad z Mieczysławem Hryniewiczem
Rozmowa z aktorem Mieczysławem Hryniewiczem, znanym m.in. z serialu "Zmiennicy", którego obecnie oglądamy w codziennej produkcji TVN "Na Wspólnej".

- Podobno jest pan niesłychanie oszczędny i właśnie ta cecha charakteru sprawiła, że na datę ślubu wybrał pan 29 lutego, by jego rocznicę świętować nie co rok, ale co cztery lata?- To było tak: któregoś dnia zorientowałem się, że każdy dobry aktor jest zazdrosny - zarówno o kobiety, jak i o pracę, a także skąpy. Poza tym stwierdziłem, że jeden malutki diamencik w prezencie raz na cztery lata w zupełności wystarczy...- Na początku kariery na wizytówce napisał pan sobie "Mieczysław Hryniewicz w podróży". Czy co zmieniło się pod tym względem?- Nadal najczęściej mieszkam w samochodzie. Razem z żoną stale kursujemy między Warszawą, Poznaniem i Gorzowem.- Podobno przez jaki czas wiódł pan życie emigranta i mieszkał we Francji.- To plotka. Owszem, co roku wyjeżdżam do Francji, nawet raz mieszkałem tam przez pięć miesięcy, ale nigdy nie byłem na emigracji. Ludzie myślą, że jak Hryniewicz nie gra w filmach, to go nie ma. Już wiele razy spotykałem reżyserów, którzy mówili mi, że mieli dla mnie rolę, ale słyszeli, że jestem we Francji. I ten mit do dziś krąży wśród filmowców.- To gdzie pan był, jak nie było pana w filmie i telewizji? Co pan robił przez te wszystkie lata?- Lepiej by zapytać, czego nie robiłem. Musiałem imać się różnych zawodów, bo ze sztuki nie dało się wyżyć. Jestem po technikum budowlanym i sztuce rzemiosł, więc nie boję się żadnej pracy. Byłem malarzem, budowlańcem, konferansjerem, kierowcą 10-tonowej ciężarówki, razem z koleżanką prowadziłem firmę typu "taniej kupić, drożej sprzedać". Chciałem mieć restaurację połączoną z kinem, ale mi nie wyszło. Chciałem zostać dyrektorem teatru w Kaliszu, miałem pomysł na scenę w Gorzowie, ale ostatecznie wróciłem do Warszawy. Od dwóch lat prowadzę w telewizyjnej "Jedynce" program "ZUS radzi", który jest emitowany co poniedziałek o 11.10.- Żeby zagrać w "Zmiennikach", zrzucił pan 12 kilogramów. A co pan uczynił, aby dostać rolę w serialu "Na Wspólnej"?- Przytyłem dwa razy tyle... A mówiąc już zupełnie serio, dałem z siebie wszystko na zdjęciach próbnych. Aktor rzadko bywa zadowolony ze swojej pracy, ale po castingu do "Na Wspólnej" miałem uczucie, że dobrze mi poszło. Chyba pierwszy raz w życiu.- Nie miał pan oporów przed zdjęciami próbnymi?- Wie pani, ja po raz pierwszy zabiegałem o pracę w 1980 roku. Było to w nie dość znanym mi języku i wśród zupełnie obcych ludzi. I teraz nie mam żadnych barier. Potrafię zapytać, czy bym się gdzieś nie przydał, czy nie potrzebują grubego albo szczerbatego, to sobie dwa zęby wybiję. Nie należę do tych, co się załamują i piją, a potem mówią, że "piję, bo jestem taki wrażliwy". Narzekać najłatwiej. Znacznie trudniej obudzić się, wstać i pomyleć nie tyle jak zarobić, ale nawet jak nie wydać. To też jest jaki zysk.- "Na Wspólnej" to - mówiąc pana językiem - trzeci debiut w pańskiej karierze. Pierwsza fala popularności i pieniędzy spłynęła na pana po "Zapisie zbrodni" Andrzeja Trzosa-Rastawieckiego. Potem byli "Zmiennicy"...- W latach 70. były jeszcze liczne spektakle Teatru Telewizji, a przede wszystkim słynne w tamtych czasach kobry. Rzeczywiście, serial "Na Wspólnej" to moje trzecie podejście do zawodu. Emploi zmienione, lat przybyło, myślenie też już inne...- A dlaczego chciał pan wystąpić w tej produkcji?- Może trochę z próżności? Jestem przygotowany na to, że tak, jak po "Zmiennikach" ludzie mówili do mnie "panie Jacku", tak teraz będę dla nich "panem Włodkiem". Poza tym traktuję to w kategorii wyzwania. Generalnie dość dobrze mi się w życiu powodzi i w kolejce narzekających moje miejsce jest na końcu. Tęskniłem jednak do pracy przed kamerą.- Kim jest pana bohater Włodek Zięba?- Jest dozorcą w kamienicy przy Wspólnej i ma dużo z Mieczysława Hryniewicza.- Zięba potrafi cieszyć się tym, co ma. A pan?- Jak najbardziej, choć mam też swoje marzenia, ale nie takie, żeby być najbogatszym człowiekiem na Pradze czy nawet w swojej kamienicy. W życiu trzeba umieć wziąć i trzeba umieć dać. I ja staram się tak działać. Od profesora Ignacego Gogolewskiego nauczyłem się oddzielać rzeczy ważne od błahych i nabrałem dystansu do świata. Zawsze pamiętam, że 30 procent ludzi w Polsce zarabia mniej niż 1.000 złotych. Gdy mam na restaurację, idę do restauracji, a gdy nie mam, to jadam w barze mlecznym. To przecież takie proste... Uważam, że nie wolno dla pieniędzy zwariować. Doświadczenia nauczyły mnie mieć samochód i żyć bez samochodu. Potrafię obyć się też bez telefonu. Zawsze jakoś jest, a szczęście człowieka naprawdę nie zależy od grubości portfela.- Pański bohater uważa, że miejsce kobiety jest w domu, w kuchni. Ciekawi mnie, jaki jest pański pogląd na tę sprawę?- Tu troszkę różnimy się z Włodkiem. Uważam, że gdyby kobiety rządziły, świat byłby lepszy.- Pana żonę w serialu gra Bożena Dykiel.- I z tego powodu jestem szczęśliwy. Z Bożeną znamy się od 30 lat. Razem graliśmy w słynnej "Balladynie" Adama Hanuszkiewicza w Teatrze Narodowym.- Co jest dla pana najważniejsze w życiu?- Bóg, honor i ojczyzna. - ?- Tak, proszę pani, ja jestem staroświecki i sentymentalny. Uważam, że wszystkie konstytucje świata i wszystkie kodeksy karne zawarte są w dekalogu.- Czy jest co, czego pan w życiu żałuje?- Nie udało mi się pierwsze małżeństwo. Poza tym niczego nie żałuję.- Skąd czerpie pan tę niezwykłą jak na artystę pogodę ducha?- Ona jest we mnie. Uważam, że jak się budzę rano, to już jest OK. Ale jak czasem życie mi dokopało, mówiłem sam do siebie, że trzeba było się uczyć.-A jak reaguje pan na niepowodzenia?- Na pewno nie jestem wtedy zadowolony i wesoły. W stanie wojennym dla poprawienia sobie humoru poszedłem do Laurenta i zafundowałem sobie elegancką fryzurę. I to było moje lekarstwo na stres. Sposobem na odreagowanie kłopotów były też ćwiczenia fizyczne, po których chudłem.- A do wróżki pan chodził?- Jeszcze nie, ale nie mam nic przeciwko wróżkom czy psychoterapeutom. Sam służyłem przyjaciołom za konfesjonał. Byłem takim lekarzem duszy. Może wynika to z tego, że jako młody chłopak chciałem zostać księdzem?Rozmawiała ANNA WIEJOWSKA

podziel się:

Pozostałe wiadomości