Na początku kilka słów o mnie. Jestem kimś. Mieszkam w Polsce, gdzie każdy – łącznie ze mną, Bubu i Mozilem – może sobie zasadniczo mówić, co chce. Nawet głupoty. Bo to jest wolny kraj. W którym wolność słowa wprowadzona został już w roku 1367 przez Kazimierza Wielkiego. Aczkolwiek do spółki z zapisem że „gdyby ktoś języka nie pohamował, a szlachcic szlachcica, równy równego łajałby, nazywając, „kurwy synem”, chcemy by jeśli tego natychmiast nie odwoła albo nie dowiedzie prawdy swych słów, za takie sromoczenie zapłacił karę sześćdziesięciu grzywien – tak jakby zabił. Podobnie, gdyby ktoś matkę kogoś „kurwą” nazwał, a nie odwołał tego lub dowiódł natychmiast, na taką samą karę skazujemy. A odwołując, ma tak mówić „to cóżem mówił zełgałem jak pies”. Które to rozwiązanie wprowadzone dzisiaj prawdopodobnie raz na zawsze rozwiązałoby problem deficytu budżetowego. I pewnie zostałoby jeszcze tyle, żeby wykupić pół Ameryki. I to to większe.
Choć prawa Kazimierza Wielkiego już nie obowiązują to wolność słowa pozostała. A to oznacza, że każdy ma prawo mówić, co mu się podoba, na taki temat jaki mu się podoba. Licząc się przy tym oczywiście ze swoich słów konsekwencjami. Nie ma tematów tabu. Nie ma zakazanych opinii i poglądów. I być nie może. Bo – jak mawiał niepoprawny anarchista Benjamin Franklin - ludzie, którzy dla tymczasowego bezpieczeństwa rezygnują z podstawowej wolności, nie zasługują ani na bezpieczeństwo, ani na wolność.
Wesołego Dnia Niepodległości!