Ewa Mrozowska o mężu, synu i anoreksji. "Leoś mnie uleczył"

Ewa Mrozowska
Ewa Mrozowska z "Gogglebox. Przed Telewizorem". Jaka jest naprawdę?
Źródło: X-News
Ewa Mrozowska z programu "Gogglebox. Przed telewizorem" od wielu lat zaraża widzów uśmiechem, dobrą energią i poczuciem humoru. W rozmowie z Dagmarą Olszewską wyjaśnia, że jej życie nie zawsze był różowe i musiała zmierzyć się z poważnymi problemami, m.in. walką o dziecko, anoreksją i hejtem.

"Gogglebox. Przed telewizorem". Jaka jest Ewa Mrozowska?

Dagmara Olszewska, cozatydzien.tvn.pl: Kiedy poczułaś, że nie jesteś anonimową osobą?

Ewa Mrozowska: Podjęcie decyzji o uczestnictwie w programie było dla mnie trudne. Wolałam zawsze stać po drugiej stronie. Lubiłam trochę szumu koło siebie, lubiłam sesje zdjęciowe, ale ostatecznie zawsze wybierałam anonimowość. Sylwia bardzo mnie namawiała, zaproponowała, żebym poszła z nią na casting. W końcu się zgodziłam. Obecnie staram się nie zwracać uwagi na popularność. Ona nigdy nie była moim celem. Mam jednak wrażenie, że najbardziej zauważalne zmiany wystąpiły jakieś dwa lata po rozpoczęciu mojej przygody z programem. Ale tak mi się tylko wydaje, staram się ukrywać na ulicy i nie rzucać w oczy. Zazwyczaj chodzę w czapce, okularach. Nigdy nie lubiłam być widoczna i nie do końca mi ta moja popularność odpowiada. 

Z jednej strony nie lubisz swojej rozpoznawalności, z drugiej jesteś częścią show-biznesu. Jak to godzisz?

Nie wiem czy to, co mam, można nazwać popularnością. Użyję słowa rozpoznawalność. Przed "Gogglebox” byłam znana, ale w swoim kręgu, w którym pracowałam. To było miłe, gdy ktoś kojarzył moje nazwisko i wiązał je z wizażem. Teraz raczej ludzie kojarzą mnie z programem. No i to już mi się nie do końca podoba. Zawsze chciałam więcej od życia. Nie ciągnęło mnie do tego świata medialnego. Gdybym mogła wybrać, to wolałabym swoją popularność mieć ze względu na moją pracę, a nie na wystąpienia w telewizji. To niestety obecnie nie jest możliwe. Priorytetem jest dla mnie spędzanie czasu z synem. Wizaż kiedyś zajmował pierwsze miejsce w moim życiu i bardzo dużo pracowałam. Teraz jest Leon i nie mam już na tyle czasu, by rozwijać w tym temacie skrzydła. Już pewnie nigdy nie będę tak popularna, jeśli chodzi o makijaże, ale jest "Gogglebox". Nie do końca chciałabym, żeby taka była ta kolejność, ale lepiej w ten sposób niż w ogóle. 

Dzięki obecności w mediach zyskałaś wiele nowych możliwości, ale był moment, w którym mocno dotknął cię hejt. Popularność była tego warta?

Plusem popularności jest możliwość reklamowa. Nie przeczę, na tym można sobie dorobić, ale grunt to zachowanie umiaru. Plusem jest też to, że dostaję sporo miłych wiadomości od obcych ludzi. Czasem aż mi się łza w oku zakręci. Od lat nie muszę też reklamować się jako makijażystka. Ludzie mnie znają, postrzegają miło. Największym minusem popularności jest hejt. Ja nie mam go dużo, nie reaguję też, gdy ktoś mi mówi, że jestem głupia czy brzydka. Nie interesuje mnie to, ale boli mnie, gdy ktoś mówi o mojej rodzinie. Był taki moment, że ludzie źle się wypowiadali o moim dziecku. Mówili, że nie pokazuję go, bo jest brzydki i się go wstydzę. Błagam, ludzie, myślcie trochę. Dlaczego nikt się nie zastanowi, że ja nie chcę z syna robić produktu, że nie podchodzę do niego jak do maszynki do robienia pieniędzy w Internecie. Nie chcę większego "wow" na Instagramie, bo pokażę jego twarz. Dla każdej matki jej dziecko jest najpiękniejsze i takie słowa są poniżej pasa. I to właśnie uważam za najgorszą stronę popularności. Staram się ludziom nie wchodzić w drogę, nie ponoszę się, nie gwiazdorzę, a mimo wszystko, co jakiś czas znajdzie się taki jeden, który człowiekowi dzień zepsuje. Ale zdaję sobie sprawę, że skoro ja komentuję innych w telewizji to i mnie ktoś będzie komentował.

Twoi najbliżsi mieli wątpliwości dotyczące obecności w programie? Próbowali cię odwieść od tego pomysłu?

Nie, moi rodzice wiedzą, że nawet jeśli powiedzą mi o swoich obawach i wątpliwościach, to ja i tak zawsze robię po swojemu. Mama jak zwykle miała trochę mieszane uczucia, ale ostatecznie powiedziała, żebym robiła tak, jak podpowiada mi głowa i serce. 

Maja Hyży bała się o czwartą ciążę
Źródło: Co za Tydzień

Ewa Mrozowska z "Gogglebox. Przed telewizorem" o mężu i dziecku

Twój mąż zachowywał do tej pory w mediach społecznościowych pełną anonimowość. Ty jesteś bardzo rozpoznawalna. Jak dogadujecie się w tej kwestii?

To prawda, facet w ogóle nie był i nie chciał być medialny. Nie włączał się w życie mediów społecznościowych, nie było go na tych portalach. Ma zupełnie inne zainteresowania. Raz na jakiś czas zgodził się ze mną pokazać i udowodnić, że istnieje. Ja mało pokazuję na Instagramie naszą relację. A ludzie mają w sobie coś takiego, że uważają, że skoro ja czegoś nie pokazuję to znaczy, że to nie istnieje. Uznaliśmy więc wspólnie, że raz na jakiś czas się pokażemy. Pamiętam, że dostawałam wiadomości z pytaniami, czy nie oszukuję i czy na pewno mam męża. No mam. W tym roku będziemy obchodzić już 9. rocznicę ślubu.

Nagłe zmiany w twoim życiu, takie jak program i sława wpłynęły na wasz związek?

Wydaje mi się, że jeżeli facet jest pewny siebie, to to, że jego żona robi sobie jakieś rzeczy w mediach społecznościowych, nie będzie problemem. Mój mąż nie lubi, gdy na ulicy ktoś do mnie podchodzi, zagaduje albo po prostu patrzy się natarczywie. Czasami powie do mnie "Ja się na to nie pisałem". My między sobą mamy fajny sposób ironizacji życia i nie zawsze wiem, czy on to mówi serio, czy trochę się z tego śmieje. Ani nie jest za, ani nie jest przeciwny. Przyjmuje moje życie i rozpoznawalność jako moją pracę. Musiał się z tym pogodzić. Ja zaakceptowałam, że teraz siedzę w domu z dzieckiem i swoje życie podporządkowałam temu, co dzieje się w naszym rodzinnym zaciszu, a on sobie śmiga do pracy. Taki mamy podział obowiązków. 

Od pierwszych chwil razem wiedziałaś, że spędzicie wspólnie resztę życia?

Mój mąż napisał do mnie na portalu randkowym. Miałam tam profil, bo dużo osób z tego korzystało i koleżanki mnie namówiły. Przyznam szczerze, że nie byłam chętna na takie randkowanie, ale on urzekł mnie tym, jak ze mną rozmawiał. Dostawałam jakieś głupie wiadomości, że jestem piękna jak kwiatuszek i tak dalej. A on ze mną rozmawiał, po prostu. Otwarcie, bez wazeliny, taniego podrywu. Umówiliśmy się na pierwszą randkę. Uciekłam na chwilę z imprezy od koleżanek. Nie powiedziałam im, gdzie idę, bo uznałam, że jeśli nie będzie fajnie, to szybko do nich wrócę. Spotkaliśmy się, było sympatycznie, ale nie mogę nazwać go miłością od pierwszego wejrzenia. Drugie spotkanie mieliśmy dopiero po dwóch tygodniach, poszliśmy na spacer. Mężczyzn sprawdzałam po tym, czy będą chcieli ze mną chodzić na spacery, bo zawsze to bardzo lubiłam. No a jakiś czas później pojawił się na świecie Leoś.

Leon, wasz wyczekiwany syn, urodził się pod koniec 2019 roku. Jak wspominasz moment, w którym dowiedziałaś się o ciąży?

Kurczę, to było niesamowite. Czasami chciałabym jeszcze na chwilę to poczuć. To były tak wielkie, niesamowite emocje. Miałam za sobą nieudane próby i strasznie zaczęłam naciskać na to, żeby nam się udało. Pamiętam, że bardzo prosiłam o pomoc górę, wizualizowałam sobie swoje dziecko, twarz, charakter. Nie wiem, czy była w tym ta boska pomoc, ale w momencie, w którym tak bardzo prosiłam i zastanawiałam się, czy macierzyństwo jest mi w ogóle pisane, zaszłam w ciążę. 

Poziom darcia się, krzyku i szczęścia był niesamowity. Byliśmy wtedy na wyjeździe w Juracie. Mój mąż był z psem w ogródku, a ja zaczęłam krzyczeć ze szczęścia na całą Juratę. "Kur.. jestem w ciąży!". Pamiętam, że czułam to, bo mi się wcześniej Leoś śnił. Już w pierwszym dniu, gdy spóźniała mi się miesiączka, zrobiłam test i wyszedł pozytywny. Także to było bardzo wyczekiwane dziecko, byliśmy bardzo przygotowani, euforia była nieopisana. A później zaczęły się schody. Na połowę pierwszego trymestru przepadłam między łóżkiem a toaletą. Także z euforii zrobiło się "w co ja się wkopałam". Nie miałam szczególnie dziwnych zachcianek. Przez pierwsze miesiące przyjmowałam wyłącznie zupę pomidorową z ryżem. Później jeszcze doszły do tego jabłka. 

Pamiętasz pierwsze słowo Leona?

Wydaje mi się, że "mama". Gadatliwy chłopak był na początku, ale nie był jeszcze świadomy tego co mówi. 

Co zaskoczyło cię w macierzyństwie?

Nie sądziłam, że z pracoholika, który nie odpuszcza żadnego zajęcia, stanę się tak szybko matką na pełen etat. Urodziłam sobie osobę, którą kocham bezwarunkowo, najbardziej na świecie. Wiele osób mi mówiło, że być może będę chciała, żeby jeszcze Leon wrócił do brzucha. Nigdy tak się nie stało. Myślałam, że początki i pierwsze tygodnie życia będą najgorsze, a tak naprawdę uważałam je za proste. Dziecku trzeba było poświęcać dużo mniej czasu niż teraz. Poziom zaangażowania w macierzyństwo pojawiał się u mnie z czasem. Pierwsze miesiące to sen, przebieranie i karmienie. Zabawa zaczyna się teraz, gdy trzeba je świadomie wychowywać i zwracać uwagę na każdy ruch i zachowanie. To mnie zaskoczyło najbardziej, że im dalej w macierzyństwo, tym trudniej. 

Ewa Mrozowska z "Gogglebox" o anoreksji

W mediach jakiś czas temu pojawiły się informacje, że chorowałaś na anoreksję. To prawda?

To było tak, że ja o tym kiedyś powiedziałam, ale dla własnej obrony postanowiłam, że nie będę tego roztrwaniać. Więc tutaj też chciałabym krótko. To prawda, cierpiałam na anoreksję. Jest to choroba, z którą się żyje niemal do końca, bo epizody mogą nawracać, gdy dzieje się coś złego, traumatycznego. Ja byłam wtedy bardzo młoda, miałam 16 może 17 lat, bardzo schudłam. Zaważyło to na moim zdrowiu. W okresie dojrzewania spustoszyłam sobie organizm, do tej pory muszę za to płacić. Praktycznie do urodzenia Leona miałam takie epizody. Od kiedy urodziłam, zmieniło mi się myślenie. Zawsze mówiłam, że Leon mnie uzdrowił i pomógł mi się uporać z chorobą. Teraz już odżywiam się właściwie, ćwiczę. Kiedyś tego nie robiłam, po prostu się głodziłam. Młodym dziewczynom mogę więc powiedzieć, dziewczyny - nie róbcie sobie tego. Jeśli chcecie być szczupłe, to ćwiczcie, ruszajcie się, nie bierzcie żadnych dziwnych leków i nie głodźcie się.

Pamiętasz jak wyglądał proces akceptacji siebie?

Proces akceptacji był bardzo szybki. Zostałam postawiona przed faktem - dziecko się urodziło, szybko wróciłam do pracy i nie miałam czasu na myślenie. Nie zwracałam już uwagi czy ważę 55, czy 57 kilogramów. Zaczęłam ćwiczyć niemal od razu po porodzie, bo lubię mieć prostą postawę, jędrne ciało, ale musiałam jeść, żeby mieć siłę wykarmić syna piersią. Nie mogłam się głodzić. To, że priorytetem był Leon spowodowało, że przestałam się przejmować tym, jak wyglądam.

Oczy całego świata skierowane są w stronę Ukrainy i nasze również. Redakcja cozatydzien.tvn.pl pisze przede wszystkim o rozrywce, kulturze i show-biznesie, ale trudno przejść obojętnie wobec tego, co dzieje się u naszego sąsiada. Dlatego będziemy pisać o wsparciu, jakie płynie z Polski dla mieszkańców Ukrainy. Najważniejsze informacje znajdziecie tutaj.

Autor: Dagmara Olszewska

Źródło zdjęcia głównego: X-News

podziel się:

Pozostałe wiadomości