Czyżbyśmy w głębi duszy byli jednak realistami?

Ktoś
Ktoś
Na początek kilka słów o mnie. Jestem kimś. Mieszka gdzieś w szeroko pojętym dorzeczu Odry i Wisły, które to ostatnio znowu podjęło rolę obrotowego przedmurza. Wprawdzie chwilowo niejasne jest, kto kogo i przed czym broni, ale ostatecznie nie ma to większego znaczenia bo wiadomo, że wróg czai się ze wszystkich kierunków.

Na szczęście jesteśmy mistrzami świata w siatkówce. Tak, tak, to nie błąd. Ja jestem, ty jesteś, pan jest. Cale społeczeństwo jest siatkarskim mistrzem świata, jak jeden mąż, żona i Prezes. W Polsce bowiem tak się jakoś dzieje, że sukcesy zawsze są wspólne, a porażki indywidualne. Tak więc jeden mundial przerżnęli piłkarze (zwani także kopaczami) dowodzeni przez Nawałkę, który od początku się nie nadawał (u nas takie rzeczy zapadają z mocą dogmatu, czyli wsteczną – od momentu ogłoszenia działa to od samego początku) ale drugi mundial – siatkarski – wygraliśmy my. Wszyscy. Czyli mniej więcej tyle osób które w ciągu kilku dni poszły na „Kler”, czyli film który jako jedyny w ciągu ostatnich trzech dekad otarł się o magiczną granicę miliona widzów w weekend otwarcia. Swoją drogą to zabawne. W USA, żeby film odniósł porównywalny (uczciwszy skalę) sukces film musi być o superbohaterze Żeby odnieść sukces dwa razy większy film musi być o całej bandzie superbohaterów. Generalnie, jeżeli spojrzymy na listę na najbardziej kasowych filmów w stanach, to musimy zjechać o całe 20 pozycji, żeby trafić na pierwszy film, który nie jest filmem SF, fantasy czy chociaż z wampirami. U nas największy od trzech dekad sukces odnosi film na który ludzie chodzą tylko po to, by zobaczyć to, co i tak już w sumie od dawna wiedzą, a przynajmniej podejrzewają. Czyżbyśmy w głębi duszy byli jednak realistami?

podziel się:

Pozostałe wiadomości