Bliźniacy z "Mam talent!" zachwycili Polaków. Jak potoczyło się ich życie? [WYWIAD]

Bracia Legun z "Mam talent!". Jak dziś wyglądają?
Bracia Legun z "Mam talent!". Jak dziś wyglądają?
Źródło: X-NEWS
Nikodem i Marcel Legun byli finalistami drugiej edycji "Mam talent!". 16-letni bliźniacy doprowadzili Małgorzatę Foremniak do łez. Bracia mieli spore doświadczenie sceniczne jeszcze przed udziałem w programie TVN. Dziś prowadzą szkołę muzyczną. W rozmowie z serwisem cozatydzien.tvn.pl Marcel Legun opowiedział o tym, dlaczego odrzucali z bratem propozycje, które mogły zapewnić im jeszcze większą sławę.

Bracia Legun pojawili się w programie w wieku 16 lat. Uczestnicy "Mam talent!" wykonali w duecie utwór pt. "My Heart Will Go On". Nawet oni sami nie spodziewali się, że swoim występem wywołają takie emocje! Bliźniacy śpiewali wtedy sopranem, ale musieli pogodzić się z tym, że ich głos zmieni się przez mutację. Chłopcy dotarli do finału i ostatecznie zajęli drugie miejsce. Dziś realizują się jako nauczyciele. Panowie założyli szkołę muzyczną, w której kształcą młodzież i być może przyszłych uczestników programów typu talent show.

"Mam talent!". Niezapomniani uczestnicy. Bracia Legun śpiewali w największych salach koncertowych

Kalina Szymankiewicz, serwis cozatydzien.tvn.pl: Udział w "Mam talent!" zapewnił wam ogromną popularność, ale na scenie funkcjonowaliście już dużo wcześniej. Od najmłodszych lat jeździliście po świecie. Czy chęć występowania narodziła się u was naturalnie, czy spełnialiście aspiracje rodziców?

Marcel Legun: Wszystko zaczęło się od babci, która uwielbia zbierać różne rzeczy. Pewnego dnia zażyczyła sobie pianino. Niestety nie zmieściło się we framudze drzwi, więc z bólem serca musiała je oddać. Tak się złożyło, że miejsce na ten instrument znalazło się w naszym domu. Szybko zaczęliśmy z bratem grać na nim jakąś melodyjkę z bajki. Mieliśmy wtedy ze trzy latka. Mama to zobaczyła i była w szoku, gdy usłyszała, że to nie są jakieś przypadkowe dźwięki. Na drugi dzień rodzice zabrali nas na przesłuchanie do szkoły muzycznej. Nauczycielka zdziwiła się, skąd ten pomysł. Dzieci jeszcze dobrze nie mówią, a już mają grać. Ale usiedliśmy mamie na kolanach, zagraliśmy i chyba się spodobało. Tak to się zaczęło.

Ze śpiewem było podobnie?

Tak. W naszej szkole odbywały się przesłuchania do chóru chłopięcego Cantate Deo. Mieliśmy 7-8 lat. Okazało się, że się nadajemy i bardzo nam się to spodobało. Dużo śpiewaliśmy z tatą, który miał swój zespół i grał na gitarze. Repertuar był dość zróżnicowany: od arii operowych przez Zbigniewa Preisnera do zespołu Universe. Tego słuchało się u nas w samochodzie! Później trafiliśmy pod opiekę Pani Marii Wleklińskiej, która uczyła emisji głosu w "Polskich Słowikach" i była wieloletnią solistką w Operze Wrocławskiej. Przy niej rozwinęliśmy swój głos, a to zaprowadziło nas na kolejne przesłuchania, dzięki którym dostaliśmy się do jednego z najlepszych chórów chłopięcych na świecie — Wiener Sängerknaben. Śpiewali tam m.in. J. Haydn, Franz Schubert czy W. A. Mozart. Zostaliśmy solistami. To było dla nas niezwykłe przeżycie. Pół roku uczyliśmy się w przyśpieszonym trybie szkolnym, między zajęciami mieliśmy próby chóru. A drugie pół roku jeździliśmy po świecie i śpiewaliśmy w najsłynniejszych salach koncertowych i operowych, takich jak Carnegie Hall w Nowym Yorku.

Czy jako kilkuletni chłopcy mieliście świadomość tego, gdzie się znaleźliście, z jakimi artystami występowaliście?

Wtedy tego tak nie docenialiśmy. Pamiętam jak śpiewaliśmy koncert w Wiener Konzerthaus. Wykonywaliśmy fragmenty z opery "Jaś i Małgosia" i strasznie mnie wkurzał pan, który śpiewał partię barytonową. Krzyczał na wszystkich i strasznie się mądrzył. Nawet chciałem mu zwrócić uwagę. Po latach dowiedziałem się, że "ten pan" to jeden z najlepszych barytonów na świecie Thomas Hampson ( śmiech). Więc nie, kompletnie nie mieliśmy tej świadomości. Jako dziecko występowałem wraz z bratem w "Czarodziejskim flecie" w Wiener Staatsoper. Byliśmy rekordzistami wśród chłopców z ponad 40. zaśpiewanymi spektaklami. Muszę szczerze przyznać, że wtedy chodziłem do opery głównie po to, aby w przerwie zjeść coś z kantyny, to była nagroda. Mogliśmy jeść bez limitu i to był główny argument, żeby śpiewać w Wiener Staatsoper (śmiech). Dopiero po latach dowiedziałem się, że w "Czarodziejskim flecie" debiutowałem z Jonasem Kaufmannem, aktualnie obok Piotra Beczały absolutnie największym tenorem na świecie!

Nauka w szkole muzycznej i występy w chórze to bardzo angażujące zajęcia dla dzieci. Czy mieliście gorsze momenty? Chcieliście odpuścić naukę i występy?

Jeśli chodzi o granie na fortepianie, to faktycznie to była katorga i nie dziwię się, że to może być dla niektórych traumatyczne przeżycie. Jest to siedzenie na tyłku i ćwiczenie po kilka godzin dziennie, żeby przyswoić materiał. Bardzo nie lubiliśmy tego robić, ale rodzice znaleźli na nas sposób — płacili nam (śmiech). Z perspektywy czasu jestem im bardzo wdzięczny za to, że nas do tego w kreatywny sposób "zmuszali". Wszystko, co wartościowe kosztuje. Teraz traktuję grę jako kolejny język. Do śpiewu byliśmy bardzo zapaleni. Już w wieku 13-14 lat dobrze wiedzieliśmy, że chcemy to robić. Nie potrafiliśmy jeszcze nazwać, jak i jakim głosem, ale wiedzieliśmy, że będziemy śpiewać. Nawet gdy rodzice czy pani profesor Wleklińska próbowali nas uświadomić i przygotować, że zaraz to się może skończyć, że przejdziemy mutację, to jakoś wewnętrznie czuliśmy, że to nie może być koniec. A potem pojawił się kontratenor i kolejne przygody jak właśnie "Mam talent!".

Czy myśleliście o uprawianiu jakiegoś zawodu niezwiązanego z muzyką?

Taka myśl pojawiła się dopiero przed wyborem studiów. Poszedłem na prawo na Uniwersytecie Warszawskim, ale nie spędziłem tam nawet miesiąca. To nie było dla mnie. Zresztą Nikodem podobnie. Muzyka okazała się jedynym sposobem na życie. Dostaliśmy się na Uniwersytet Muzyczny Fryderyka Chopina do klasy śpiewu solowego prof. R. Gierlacha, ale już jako barytony.

Dalsza część rozmowy z Marcelem Legunem poniżej. Jak bracia radzili sobie z popularnością? Jak traktowali ich rówieśnicy?

Anna Świątczak zniknęła z show-biznesu. "Po prostu tego nie dźwignęłam"
Źródło: cozatydzien.tvn.pl

Co teraz robią bracia Legun z "Mam talent!"? Popularność, plany na przyszłość

Jak wspominasz udział w "Mam talent!"? Czy zdobyte wcześniej doświadczenie i obycie na scenie spowodowało, że podeszliście do programu bezstresowo?

Tak było. Śmieję się, że gdybym teraz miał iść do "Mam talent!" to już tak bezstresowo by nie było. Mieliśmy wtedy po 16 lat i byliśmy absolutnie świadomi tego, że jesteśmy w telewizji w programie, który wtedy był absolutnie najchętniej oglądanym formatem. Jednak kompletnie się nie stresowaliśmy. Może ze względu na brak jakichkolwiek oczekiwań? Ale to chyba taka piękna młodzieńcza cecha, brak kalkulacji połączona z taką lekką bezczelnością i poczuciem, że byliśmy wtedy naprawdę dobrzy. Pamiętam koncert z okazji 250. urodzin Mozarta w Wiedniu. Absolutnie największe wydarzenie muzyczne w 2006 roku. Wiener Philharmoniker, dyrygował Bertrand DeBilly. To był występ na żywo, oglądało nas prawie 100 milionów widzów na świecie. Śpiewałem wtedy solo w "Mszy Koronacyjnej" właśnie W. A. Mozarta, a dwie godziny przed koncertem grałem w piłkę nożną i walczyłem o tytuł króla strzelców. Z przyzwoitości nie powiem, co było wtedy dla mnie ważniejsze (śmiech). Kompletnie się nie stresowałem. Teraz nie wiem, czy bym się na to w ogóle zdecydował. Jeśli tak, to chyba na jakichś "uspokajaczach" (śmiech).

Wasi rówieśnicy rozumieli, czym się zajmujecie? Doceniali waszą ciężką pracę i osiągnięcia?

Nasi koledzy kompletnie nie zdawali sobie sprawy z tego, co robimy. Byliśmy przeciętni, graliśmy z nimi w piłkę, nie było tematu śpiewania. Nasi najlepsi przyjaciele usłyszeli nas dopiero w telewizji w "Mam talent!". To też pokazuje, że nie byliśmy chowani tak, że nie możemy się bawić, bo jest zimno i się przeziębimy, a musimy przecież być przygotowani na koncert. Byliśmy zwykłymi chłopakami z Karlina. Mam wielu znajomych, którzy są przekonani, że szkoła muzyczna zabrała im dzieciństwo. Twierdzą, że nie mieli czasu na beztroską normalność. Bzdury! Myślę, że to kwestia organizacji. W naszym domu było tak, że jeden z nas się bawił, drugi ćwiczył na fortepianie. Tu rola rodziców, żeby to wszystko dobrze pospinać, u nas działało to jak w najlepszym zegarku.

Czy po "Mam talent!" myśleliście o ponownym udziale w jakiś muzycznym talent show?

Zajęliśmy drugie miejsce, więc w każdym następnym programie mogłoby być już tylko gorzej (śmiech). Poza tym my nie chcieliśmy zrobić kariery. Proszę sobie wyobrazić miny właścicieli jednej z najlepszej restauracji znajdującej się w warszawskich Łazienkach, kiedy mama odmówiła im naszego koncertu. Powiedziała, że musimy przygotować się do sprawdzianu z matematyki. "Takim ludziom się nie odmawia" - usłyszała, ale właśnie taka była nasza mama. Wiedziała, że na tym etapie dla nas najważniejsza jest edukacja, a nie pieniądze i robienie kariery. I ja za to jestem jej bardzo wdzięczny.

Skąd u was zacięcie pedagogiczne i pomysł na założenie własnej szkoły muzycznej?

Praktyczny powód to koronawirus. Jako śpiewacy zostaliśmy odcięci od zawodu. Więc musieliśmy postarać się o jakąś stabilizację. Dlatego poszliśmy w tym kierunku. A drugi powód to chęć zrobienia czegoś nowoczesnego, pięknego i innego. Odczarowania ponurej, smutnej szkoły muzycznej, do której przychodzi niezadowolony nauczyciel i wylewa swoje frustracje na ucznia. Staramy się od tego odchodzić. Mamy bardzo dużo uczniów, którzy przychodzą do nas po państwowej szkole. Dzieci po jakimś czasie stwierdzają, że już nie chcą tam grać. A u nas jest inaczej. Wiemy dobrze, że trzeba wymagać, ale człowiek się najbardziej rozwija, kiedy się go natchnie i zachęci, a nie rozbije i nakrzyczy.

Młodzież przychodzi do was, bo kojarzy wasz udział w "Mam talent!"?

Raczej nie. Ostatnio zdałem sobie sprawę, że większości nie było na świecie, kiedy to się wydarzyło. Ale rodzice jak najbardziej.

Uczniowie proszą was o porady, jak wystartować w takim programie?

Tak. Wiele uczniów przychodzi do nas z marzeniem wystartowania w takim show. To piękne i daje dużo motywacji do pracy. Jednak nasi uczniowie muszą zdawać sobie sprawę z tego, że praca nad głosem wymaga sporo czasu i poświęcenia.

Jakimi słowami mógłbyś podsumować przygodę z "Mam talent!"? Jaką naukę udało ci się z niej wyciągnąć?

Z perspektywy 28-latka mogę powiedzieć, że najważniejsze jest chyba wychodzenie ze strefy komfortu, a takim był w naszej historii "Mam talent!". Myślę, że warto próbować. Nawet jeśli się poobijamy, to jest szansa, że wyciągniemy z tego dla nas dobre wnioski, dobrą naukę życiową. Program otworzył przed nami wiele pięknych drzwi. Wspomnień nikt nam nie zbierze, więc nigdy nie zapomnę, jak pewnego wieczoru zadzwonił do nas wcześniej wspomniany Zbigniew Preisner z propozycją spotkania w jego podkrakowskim studio. Proponowano nam nagranie płyty czy zaśpiewanie koncertu razem z Philippem Jarousskym. Ja wiem, że dla przeciętnego Kowalskiego to nic, ale wtedy Jaroussky był dla nas drugi po Bogu! Do dziś pamiętam, jak skakaliśmy wtedy po łóżku. To było coś niesamowitego. Więc z jednej strony chyba takie doświadczenie życiowe, a z drugiej piękne muzyczne chwile. Aktualnie mogę się pochwalić, że oprócz całej historii z Music Loft mam zamiar wziąć ślub. Moja wybranka Gabriela Gołaszewska jest także śpiewaczką operową, odnosi spore sukcesy, w ubiegłym roku wygrała nagrodę J. Kiepury za najlepszy głos w Polsce, więc warto obserwować jej karierę. Pięknie śpiewa.

Oczy całego świata skierowane są w stronę Ukrainy i nasze również. Redakcja cozatydzien.tvn.pl pisze przede wszystkim o rozrywce, kulturze i show-biznesie, ale trudno przejść obojętnie wobec tego, co dzieje się u naszego sąsiada. Dlatego będziemy pisać o wsparciu, jakie płynie z Polski dla mieszkańców Ukrainy. Najważniejsze informacje znajdziecie tu:

Autor: Kalina Szymankiewicz

Źródło zdjęcia głównego: X-NEWS

podziel się:

Pozostałe wiadomości